sobota, 29 grudnia 2012

'Opowiem Ci bajkę' (2)


- Pozwolisz, że pościelę ci na kanapie – uśmiechnęłam się odstawiając piwo na parapet.
- Nie, co ty, daj spokój, dopijam i idę do siebie – do ust przyłożył szyjkę butelki i przechylił ją w celu napicia się.
- Steven...a gdzie pójdziesz? – znowu usiadłam obok niego i przejechałam palcami po jego napuchniętym policzku. – Nie myśl, że się nad tobą lituje, ale różnie się ludziom w życiu układa. To nic złego, że nie masz gdzie mieszkać. Możesz tu przecież zostać. Nie ważne co mówiłam rano...
- Co? – Zaczął się śmiać i postawił resztkę swojego piwa na moim stole – Skąd ci przyszło na myśl, że nie mam gdzie mieszkać?
- Tak mi powiedziałeś dzisiaj rano – odwróciłam głowę w inną stronę, tak by ukryć zawstydzenie na mojej twarzy.
- Źle mnie zrozumiałaś – wciąż nie przestawał się śmiać – Mam dom...może nie taki prawdziwy, ale mam.
- Nieprawdziwy? To znaczy? – Odpaliłam papierosa i wyciągnęłam paczkę w jego stronę.
- Mieszkam w niewielkiej klitce z kolegami z zespołu – zaciągnął się – Chcesz ich poznać?
- Chyba nie – odpowiedziałam szybko.
- Chyba to dobry wybór – Co było w tym człowieku? W jego oczach radość – zupełnie taka jak w oczach dziecka. Jego spokój, jego kultura, jego inteligencja. Jego spojrzenie na rzeczywistość. To było takie cudowne! – Pójdę już – dogasił papierosa w popielniczce.
- Zostań jeszcze – pogładziłam go po ramieniu – Jeszcze jedno piwo?
- Dobra, ale już ostatnie – „pogroził” mi palcem. Wyciągnęłam kolejne dwie butelki z lodówki. – Nie zębami! – krzyknął kiedy zaczęłam je otwierać. – Daj to! – sięgnął zapaliczkę ze stołu i postawił otwarte już butelki na blacie, uprzednio chowając kapsle do kieszeni.
- Powiesz mi, co to byli za ludzie? Dlaczego cię pobili? – Zaczęłam się zastanawiać czy to nie zbyt osobiste pytanie, nie chciałam wprowadzać go w żadne zakłopotanie. – Oczywiście jeśli to nie żadna tajemnica.
- Żadna tajemnica – zamyślił się – wiszę im trochę kasy i tyle. – Nie Steven! Błagam nie mów mi, że też wpieprzasz się w to gówno! – Dziękuję ci za to wszystko, ale naprawdę czas już na mnie.
- Nie chcę, żebyś szedł, tak lubię z tobą gadać...Przepraszam jeśli to przez to pytanie.
- Uspokój się, nie o to chodzi. Spotkamy się jeszcze nie raz – pogładził mnie po policzku i wyszedł. Fascynował mnie ten koleś, był inny niż ci wszyscy. Patrzył na życie w bardzo optymistyczny sposób i chyba chciałam, żeby mnie tego nauczył. „Wchodzisz głębiej, w najciaśniejszy kąt mojej świadomości. To ty? Niezbyt dokładnie widzę twoją twarz, ale chcę czuć, że to ty. Słyszę oddech, czuję zapach – nie znam go. Kim jesteś? Chcę krzyczeć, miotam się jak opętana, brakuje mi czegoś. To możliwe? Zachłannie szukam jakiegoś fragmentu twojego ciała, ale nie mogę niczego namacać. Wszystkie zmysły pobudzam do maksimum, ale dookoła jest pusto. Nagle światło. Tak mocne, tak bardzo razi mnie w oczy. Widzę! I zaczynam płakać. Widzę jak się oddalasz, odchodzisz i wiem, że cię nie znajdę.” Dokończyłam swój alkohol i pozbierałam puste butelki. Ustawiłam je pod oknem i wyrzuciłam pety z popielniczki. Położyłam się na swoim materacu i nakryłam się kołdrą. Przewalałam się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Założyłam buty, skórzany płaszcz, zamknęłam drzwi i zbiegłam szybko po schodach. Ulice wcale nie były puste. Pobiegłam do mieszkania Guy’a. Miałam gdzieś, że jego rodzice pewnie już śpią – i tak mnie nie lubili, więc czemu miałam się nimi przejmować? Zapukałam – zero reakcji. Zapukałam mocniej – bez zmian. Uderzyłam pięścią z całej siły – sytuacja się powtórzyła. Przyłożyłam ucho do drzwi – słyszałam muzykę, więc nacisnęłam klamkę i ku mojemu zdziwieniu drzwi były otwarte. Moje uszy przytulił dźwięk głosu Jima. Było ciemno, więc szłam za słowami piosenki „I'll never look into your eyes...again. Can you picture what will be so limitless and free. Desperately in need...of some...stranger's hand in a...desperate land. Lost in a Roman...wilderness of pain and all the children are insane. All the children are insane. Waiting for the summer rain, there's danger on the edge of town. Ride the King's highway, baby.”* Moje nozdrza wypełnił zapach zwietrzałego alkoholu, do tego czułam seks. Moje oczy przyzwyczajone do ciemności, pozwalały mi się odnaleźć w dobrze znanym mi pomieszczeniu. A moje uszy dalej pieścił niski głos Morrisona, przerywany pojedynczymi jękami jakiejś prostytutki. Usiadłam na fotelu i położyłam nogi na stole. Żar mojego palącego się papierosa przesuwał się wraz z moją ręką, a dźwięki „Riders on the storm” powoli wypełniały całe mieszkanie. Oparłam głowę o oparcie fotela i przymknęłam oczy. Poruszałam ustami szepcąc słowa utworu i rytmicznie ruszałam nogą. W końcu dźwignęłam się z fotela i zapaliłam światło, z barku ojca Guy’a wyjęłam jakieś wino i otworzyłam je korkociągiem. Wróciłam na fotel powoli sącząc trunek. Po stole walały się strzykawki, przypalone łyżki i samary z różnymi prochami. Patrząc na nie zrobiło mi się nie dobrze. Nie chciałam w to wnikać. Znowu podniosłam się na równe nogi, przyjrzałam się mojej twarzy w lustrze. Tak bardzo się zmieniamy. Zmieniają się nasze upodobania, nasze najskrytsze marzenia. Zmieniają się ludzie dookoła, zmieniają się wartości. Ty też się zmieniasz, zmienia się nasza miłość. Miłość? Już dawno zapomniałam jak to jest być zakochanym. Otacza mnie monotonia, ale jest okey. Okłamuję samą siebie, choć wiem, że nie ma w tym większego celu. Tak chciałabym znów siedzieć zamknięta w pokoju marząc o wielkiej karierze muzycznej. A co mi zostało z dążenia do tych marzeń? Wielkie gówno.
- Kochanie, co tu robisz? – Guy przytulił się do moich pleców i pocałował w szyję.
- W sumie to piję wino twojego ojca – pociągnęłam łyk z butelki i odwróciłam się do niego przodem. Spojrzałam na niego i zachciało mi się rzygać. Smród alkoholu wcale mi nie przeszkadzał, ale zapach słodkich perfum, pomieszanych z dymem tytoniowym był naprawdę nie do zniesienia. Nie miał w ogóle tęczówek. Jego źrenice były tak rozszerzone, że nie dało się stwierdzić jaki kolor mają jego oczy. Ręce miał pokłute…ledwo utrzymywał równowagę. – Co ty ze sobą robisz?
- Witam cię piękna – zza pleców Guy’a usłyszałam głos. Dobrze go znałam, ale strasznie go nienawidziłam. Niski brunet w czapce z daszkiem, bez jednego zęba na przedzie. Strasznie, ale to strasznie odrażający facet. Nie dało się dłużej na niego patrzeć.
- Cześć Alan. – wyrwałam się z objęć mojego mężczyzny. – Jak wytrzeźwiejesz to do mnie przyjdź. – zwróciłam się do Guy’a i odwróciłam się. Złapałam jeszcze tylko mój płaszcz i wyszłam. Trzasnęłam za sobą drzwiami i szłam w kierunku swojego mieszkania, co chwila popijając wino. Lubię chodzić nocą ulicami. Ładnie wtedy wyglądają. Dźwięki gitary z trzeciej ulicy i co chwila kogut milicyjny. Śpiewy, wrzaski, płacze, śmiechy. Jest tego tu tak wiele. Ale lubię być tylko obserwatorem, raczej w tym nie uczestniczę. Wsłuchiwałam się w tupot obcasów moich kowbojek. Nie chciało mi się iść do pustego mieszkania, ale przecież było za późno, żeby iść do John’a, a Steven nie zostawił  adresu. Włożyłam dłonie do kieszeni mojego płaszcza i powoli się przechadzałam. Było ciepło i żałowałam, że przez światła miasta nie było widać gwiazd. Stałam pod budynkiem, w którym mieszkałam wciąż zerkając w niebo. Przysiadłam na krawężniku i odgarnęłam sobie włosy do tyłu. Przymknęłam oczy i wciągnęłam powietrze nosem, zaciągając się nim tak jak papierosem. Zaczęłam kiwać się na boki przywołując sobie wspomnienia. Zaczęło mi się robić zimno, więc wróciłam na górę. Wyjęłam z kieszeni pęk kluczy i otworzyłam drzwi. Na klamce była zawieszona jakaś kartka, wzięłam ją i razem z kluczami rzuciłam na blat kuchenny. Od razu otworzyłam okno, bo w mieszkaniu unosił się dość nieprzyjemny zapach. Usiadłam na kanapie i podrapałam Psa po głowie. Zrobiłam sobie kanapkę, gdyż mój brzuch domagał się już jedzenia. Usiadłam na niewysokim stołku i zaczęłam przeżuwać każdego kęsa. Wzięłam do rąk kartkę, którą wcześniej ściągnęłam drzwi. „ Gramy dzisiaj w tym samym barze, co ostatnio. Liczę, że przyjdziesz. Steven” Uśmiechnęłam się jakby sama do siebie. Wpatrywałam się w niechlujnie napisane litery. Zerknęłam na zegarek, było późno, ale mimo wszystko wyszłam. Podeszłam pod bar i w pośpiechu weszłam do środka. Spóźniłam się, bo akurat schodzili ze sceny. Podeszłam bliżej, żeby mnie zauważył. Oparłam się o ścianę i czekałam, aż pochowa wszystkie swoje talerze. Nie mogłam sobie przypomnieć ich muzyki. Wtedy jak grali przed zespołem Guy’a – nie obchodziło mnie to, ale teraz naprawdę chciałabym ich posłuchać. Tak żałowałam, że się spóźniłam. 
– Lilliana! – Blondyn podszedł do mnie – Nie widziałem cię na koncercie.
– Trochę późno przyszłam, ale zdążyłam się napatrzeć jak składacie sprzęt.
- Poczekaj tutaj, odłożę to do samochodu i zaraz wracam – Pobiegł szybko za scenę i zniknął z pola mojego widzenia. Usiadłam przy stoliku i zamówiłam dwa piwa. Obserwowałam dziewczyny, które podbiegały do kolegów Stevena, a oni nachalnie patrzyli im się w cycki, albo klepali je po tyłkach. Steven tak do nich nie pasował. – Już jestem.
- Cieszę się.
- Chcesz ich poznać? – Chyba się zorientował, że cały czas zerkam w stronę jego zespołu.
- Niekoniecznie – Podniosłam swój kufel z piwem i uderzyłam nim o jego – twoje zdrowie.
- Co chcesz robić? – zapytał po chwili.
- Nie wiem, możemy potańczyć – zaczęłam ruszać biodrami w rytm muzyki.
- Chyba nie jestem w tym najlepszy
- Dawaj! – Pociągnęłam go za sobą. Rzeczywiście nie szło nam to jakoś wspaniale, ale dawno się tak nie śmiałam.
- Mówiłem, że jestem kiepskim tancerzem.
- Przestań! Jesteś świetny! – zaczęłam się śmiać i opadłam na jego ramię – Chodźmy stąd.
- Gdzie?
- Gdziekolwiek – uśmiechnęłam się do niego, na co ten odpowiedział mi tym samym i przytulił mnie do siebie.
- Dobrą dupę wyrwałeś – usłyszałam za sobą.
- O Axl, poznaj. To moja przyjaciółka Lilliana, a to nasz wokalista Axl – Steven odsunął się lekko ode mnie.
- Przyjaciółka – Rudy mężczyzna parsknął śmiechem – Musi nieźle obciągać.
- Nie przekonasz się o tym – uśmiechnęłam się wrednie, po czym zbliżyłam się do jego ucha – A wierz mi, że naprawdę jestem niezła.
- Gorąco – Axl odsunął się – To może mi to zademonstrujesz, chodźmy na zaplecze.
- Cóż za klasa. Nie, wiesz co... – ścisnęłam mocno jego kroczę – Wyglądasz na takiego, który płaci kobietą za seks. Masz trochę za mało uroku, by jakąś do siebie przekonać, a ja jestem trochę dla ciebie za droga – Jego mina zrzedła, aż otworzył usta ze zdziwienia. – Idziemy? – Zwróciłam się do Stevena i wymijając Axla poszliśmy w stronę wyjścia.
- Coś ty mu powiedziała? – zapytał tuż po wyjściu z baru.
- Kilka słów prawdy – zaczęłam się śmiać – Co robimy?
- Wszystko bylebyśmy już nie tańczyli, ale wracając chciałbym cię przeprosić za Axla.
- Daj spokój, na pierwszy rzut oka widać, że to kompletny kretyn.
- Nie, to naprawdę fajny koleś. Chciałbym, żebyś poznała resztę.
- Podziękuję. Nie zrobili najlepszego wrażenia.
- Nie zmuszam – Uśmiechnął się i objął mnie. – Masz jakiś plan?
- Jeszcze nie, ale możemy się dzisiaj napierdolić – stanęłam w kolejce, która utworzyła się pod sklepem nocnym.
- Dobrze napijmy się – Schował ręce do kieszeni i stanął obok mnie. Przyglądaliśmy się ludziom, którzy przed nami stali. Niektórzy pijani, niektórzy jeszcze trzeźwi. Zebraliśmy swoje zakupy i wróciliśmy do mnie do mieszkania. Pies zamerdał ogonem, kiedy wypuściłam go z łazienki i podbiegł od razu do Stevena. Rozsiedliśmy się w salonie i zaczęliśmy powoli spożywać wszystko to co kupiliśmy. Było tego dosyć sporo, więc po kilku głębszych zaczęło mi się kręcić w głowie i zaczynałam się ze wszystkiego bezsensownie śmiać. Jednak dzielnie wytrwałam do ostatniego kieliszka. Odstawiłam puste butelki gdzieś na bok i oparłam się o Stevena. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego – ciągle się uśmiechał. Objął mnie ramieniem i tak po prostu milczeliśmy. Słowa były zbędne. Dawno tak nie miałam, każdy mój znajomy musiałby zjebać taką chwilę, ale nie Steven. On wiedział kiedy po prostu milczeć.
- Zostaniesz u mnie? – zapytałam w końcu.
- Zostanę, zostanę – przejechał dłonią po moich włosach.
- A co będziemy robić? – spytałam starając się usiąść.
- Opowiem ci bajkę – podniósł się z kanapy i wziął mnie na ręce. Nogą otworzył uchylone drzwi mojej sypialni i położył mnie na materacu. Sam też położył się obok.
- Bajkę? – zaczęłam się śmiać – dobra, dawaj.
- Dawno, dawno temu, - zaczęłam się śmiać przerywając mu.
- Kurwa....
- Słuchaj...za siedmioma górami, za siedmioma lasami.
- Za siedmioma rzekami. W odległym miasteczku...
- Ciii.... Żyła sobie piękna królewna. Niczego jej w życiu nie brakowało. Poznała ukochanego księcia. Król i Królowa byli wymarzonymi rodzicami. Miała wszystko to, czego zapragnęła, ale przyszedł taki dzień, w którym humor ją opuścił. I od tamtej pory bardzo rzadko się uśmiechała. Jej dni stawały się monotonne i nie potrafiła się już śmiać. Pewnego dnia wybiegła ze swojej komnaty, by spotkać się ze swoim ukochanym. Biegła ze łzami w oczach, nie patrzyła nawet dokąd, aż w końcu zgubiła się. Błąkała się zmęczona po lesie, podarła sobie sukienkę. Usłyszała jakąś muzykę. Poszła w tamtym kierunku – jej oczom ukazała się wielka, przepiękna polana. Siedział na niej grajek z małym bębenkiem. Swoimi dłońmi wybijał rytm, nie patrząc na to, co działo się dookoła. Podeszła bliżej niego.
- Dlaczego płaczesz? – Zapytał ją w końcu
- A dlaczego ty się śmiejesz? – Odpowiedziała pytaniem.
- Bo życie jest piękne.
- Co w tym pięknego? Nie masz domu, pieniędzy, masz stare, podarte już ubranie, a twój cały majątek to ten stary bębenek – wskazała ręką na instrument.
- Spójrz na to z innej strony. Nie mam domu, więc wiem, że nie zawali mi się na głowę, nie mam pieniędzy, więc mam pewność, że mnie nie okradną. Mam stare, podarte ubranie, więc jest mi chłodniej w upalne dni, a mój bębenek…więcej już mi nic nie potrzeba. Dzisiaj znalazłem monetę, więc kupiłem sobie za to obiad.
- Masz rację – przytaknęła mu i uśmiechnęła się. Dokładnie tak jak kiedyś. – zaciekawił mnie tą opowieścią.
- A co było dalej? – położyłam się na jego ramieniu.
- Żyli długo i szczęśliwie.
- Eeee...głupie zakończenie. Do przewidzenia – ziewnęłam i przymknęłam powieki. – Ale ładna bajka.
- To rzeczywistość.
- Aha, czyli ja miałam być tą księżniczką, a ty uśmiechniętym grajkiem?
- Dokładnie tak jest – zaczął się śmiać i pocałował mnie w policzek – Uwielbiam cię. Nie wiem czemu, ale cię uwielbiam. Poznaliśmy się przedwczoraj, chyba w najgorszy sposób, jaki mogliśmy, ale nie żałuję wiesz? – Założył sobie rękę za głowę.
- Ja też nie. Cieszę się, że mam kogoś takiego jak ty.
- Dobranoc księżniczko – usłyszałam jego śmiech.
- Dobranoc uśmiechnięty grajku. – cmoknęłam go w policzek i głośno westchnęłam. Zionęliśmy alkoholem na kilometr i stwierdzam, że dawno tak nie popiłam. Zajebie się jak będę miała rano kaca – Steven – przerwałam ciszę.
- Słucham?
- Obiecasz mi coś? – mocniej się do niego przytuliłam.
- Jasne.
- Jak się obudzę, to będziesz tu rano.
- Oczywiście, że będę. Nigdzie się nie wybieram – cmoknął mnie w czubek głowy. I mogłam już spać spokojnie. Kiedy się obudziłam, oczywiście nie pamiętałam mojego snu. Ważną rzeczą, która mi doskwierała był ból głowy. Potocznie nazywany KACEM. Nie dziwię się sobie. Druga rzecz – nie było Stevena. Podniosłam się i zakręciło mi się w głowie, więc przytrzymałam się ściany. Weszłam do salonu i sięgnęłam po wodę, która stała obok stołu. Pociągnęłam parę łyków i zaczęłam szukać jakiejś karteczki od Stevena, ale ku mojemu zdziwieniu z mojej kuchni wyłoniła się jego postać. Szedł w moim kierunku z niewielkim talerzem kanapek.
- Nie jestem najlepszym kucharzem, po za tym w twojej lodówce nie ma za wiele, więc...proszę – postawił przede mną jedzenie i usiadł na kanapie.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się – coraz częściej to robiłam prawda? To jego wina! Po prostu już taki był – był gdzieś obok – musiałaś się śmiać. Tak jak z alkoholem, piszesz go – w końcu musisz się upić. Proste...
- Jakieś plany na dzisiaj? – Zapytał kiedy skończyłam jeść.
- W sumie jeszcze nie…ale coś się wymyśli. Jak na razie muszę pozbyć się kaca. – Burknęłam i położyłam się na kanapie. Steven się tylko zaśmiał i poczochrał mnie po głowie. Ktoś zaczął pukać do drzwi i wtedy myślałam, że umrę. Dawno tak nie bolała mnie głowa. Miałam ochotę krzyknąć, że mają wypierdalać, ale nawet na to nie miałam siły.
- Otworzyć? – Blondyn wskazał na drzwi, na co ja kiwnęłam tylko głową, że „tak”. Chociaż mogłam powiedzieć nie, bo widząc Guy’a w progu miałam ochotę umrzeć. Podniosłam się i na wszelki wypadek stanęłam między nimi. Gość nawet na mnie nie spojrzał! Przeszedł sobie przez próg i od razu patrzył na Stevena jak na jakieś dzikie zwierzę. Patrzyłam jak jego ręce zaciskają się w pięści, a twarz powoli zaczyna zmieniać kolor.
- Guy spokojnie...- złapałam go za ramiona. Przejechał sobie ręką po twarzy i odwrócił się do nas plecami.
- Pójdę już, co? – Steven szepnął mi do ucha.
- Nawet kurwa nie próbuj stąd wyjść – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Weszłam do kuchni, w której siedział mój mężczyzna. Kucnęłam przy nim. Ciągle był na haju, więc wstałam i oparłam się o lodówkę.
- Co on tu robi? – w końcu zapytał.
- Obecnie opiera się o moją ścianę. A co ty tu robisz? – złożyłam ręce na piersiach.
- Przyszedłem do ciebie?
- Miałeś przyjść jak wytrzeźwiejesz. Wiesz, że nienawidzę jak ćpasz! Wiesz, że nienawidzę ćpunów, więc dlaczego mi to robisz?
- Posuwał cię?
- Tak kurwa, posuwał, ale nie zmieniaj tematu.
- Aha, czyli dalej się bawimy tak? Nikt nie powiedział stop?
- Patrząc na ciebie widzę, że się świetnie bawisz, więc o co ci chodzi?
- To idę się bawić dalej – wyszedł trzaskając drzwiami. Drżącymi dłońmi odpaliłam papierosa i schowałam twarz w dłoniach. Pierwsza kłótnia? Tak? To była kłótnia? Tak nienawidziłam patrzeć na niego kiedy był pod wpływem tego gówna. Wiem, że zaraz będzie przychodził tylko po pieniądze na towar. Skończy się muzykowanie, skończą się koncerty, skończą się przyjaciele, skończy się rodzina. Ale zostaną dragi! No jasne! Zapomniałam. W końcu skończy się przedawkowaniem i koniec historii. Spojrzałam na Stevena, który patrzył się w ziemię. Nie miałam już nic więcej do powiedzenia. Po prostu wyszłam i schowałam się pod ciepłą kołdrę.

* Fragment piosenki The Doors - The End.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz