sobota, 29 grudnia 2012

'Dałeś mi muzykę' (3)


Nie usnęłam, bo nie mogłam spać – przecież ten kretyn dalej poszedł ćpać! Naprawdę tego nie rozumiem, przecież to jest fajne jednorazowo. Po co w to kurwa wchodzić głębiej? Podniosłam się i wyjrzałam, by zobaczyć czy Steven poszedł, ale nie…siedział przy stole i pił gorącą herbatę. W rękach trzymał jakąś starą gazetę i uśmiechał się w jej kierunku. No właśnie! Można żyć bez dragów i mieć normalne życie. Jak on to robi, że cały czas się śmieje?
- Nie przeszkadzam? – Usiadłam obok niego i wzięłam od niego kubek.
- To chyba ja powinienem o to zapytać. Mam dzisiaj niespodziankę dla ciebie, ale teraz idź się umyć, a ja wyprowadzę Psa – Wstał i sięgnął smycz z wieszaka. Weszłam do łazienki sobie wody do wanny. Nie wiem jak długo tam siedziałam, ale kiedy wyszłam Steven już znowu był w moim mieszkaniu. Zadowolony Pies podbiegł do mnie i oparł się ubłoconymi łapami o biały ręcznik, którego jeszcze nie zdążyłam zmienić. Steven, jak to zauważyłam miał w zwyczaju, wyszczerzył ząbki.
- To może ja... - urwał, patrząc jak jedną ręką odganiam zwierze, a drugą przytrzymuję kawałek materiału. W końcu udało mi się dostać do szafy, skąd wyciągnęłam pierwsze-lepsze ubranie. Po chwili weszłam do kuchni, gdzie blondyn przeglądał tę samą, starą gazetę, co rano.
- No więc, co to za niespodzianka? - podpadłam się pod boki.
- Zabieram cię dziś do siebie, chcę, żebyś zobaczyła, jak mieszkam - pociągnął mnie za rękę na korytarz, zamknął drzwi kluczami, które Bóg raczy wiedzieć, skąd wziął i tyle, co moje mieszkanie nas widziało. Dreptaliśmy obok siebie pod ramię. Chłopak, co chwilę rzucał jakimś zabawnym dowcipem, czym niesamowicie poprawiał mi
humor. Chwilami nawet zapominałam o Guy'u i jego ciągłych problemach. Wiedziałam, że nadużywał i to mogło w końcu doprowadzić do najgorszego, ale nie umiałam go powstrzymać. Nikt nie miał nad nim kontroli, a nawet, jeśli 
ktokolwiek mógłby nad nim zapanować, na pewno nie na długo. Człowiek ma wolną wolę, a to, że niektórzy korzystają z niej nie w ten sposób, co należy, to już ich sprawa.
- O, to tu! - wskazał palcem kamienicę, która bez wątpienia mogłaby być scenografią jakiegoś horroru.
- Niezbyt przyjemna okolica - rozejrzałam się dookoła i podrapałam się po głowie.  Pociągnął mnie lekko za sobą i otworzył drzwi. Od progu rzucił tylko „zamknij mordę” na co blondyn siedzący w salonie wybałuszył tylko oczy i rozłożył ręce w geście, że rozumie. Jakbym zobaczyła go gdzieś na ulicy, pomyślałabym, że to Steven, ale to tylko kwestia bujnych blond włosów. Westchnęłam głośno i odwiesiłam swój płacz na wieszak.
- Chodź – Stevan podszedł do jakiś drzwi i wpuścił mnie do środka. We wnętrzu pokoju było brudno, ale co z tego? W końcu to facet, który mieszka z bandą niewyżytych kolegów. Uchylił okno, by wpuścić trochę powietrza – Przepraszam za stan, ale sama wiesz, że kilka ostatnich godzin, przebywam tylko u ciebie.
- Daj spokój – machnęłam ręką i usiadłam niepewnie na łóżku – Chyba jeszcze nie widziałeś prawdziwego burdelu... - przemyślałam chwilę dwuznaczność tego słowa. - Znaczy się bałaganu - poprawiłam się i niemal natychmiast usłyszałam śmiech Stevena. 
- Świat bez dwuznaczności byłby smutny - cały czas uśmiechając się otworzył szafkę, a z niej niemal wysypały się dziesiątki, jeśli nie setki, płyt winylowych. Otworzyłam szerzej oczy. To można mieć aż taką kolekcję?! Wstałam z łóżka i podniosłam kilka tytułów. Queen, Hendrix, Joplin... Sama klasyka! 
- Jeszcze pewnie zaraz wyciągniesz magiczną różdżkę i wyczarujesz gramofon, co? - Położyłam płyty na stoliku, a w tym samym czasie chłopak ustawił obok najpiękniejsze cacko odtwarzające winyle, jakie w życiu widziałam.
- Pomijając dwuznaczność owej magicznej różdżki, to owszem, gramofon też posiadam - uśmiechnął się bardziej niż zwykle. Nic już nie odpowiedziałam, tylko usiadłam obok niego i zaczęłam przeglądać resztę pudełek z płytami.
- Tę... – uśmiechnęłam się wręczając mu jedną z nich. Wybrałam Ramones.
- Niech będzie – Wyciągnął czarną płytę i włożył w gramofon. Ze skupieniem ułożył igłę, tak by trafić na pierwszy utwór i ustawił częstotliwość – Proszę.
Położyłam się na plecach i przymknęłam oczy. Tupałam nogami w rytm muzyki i bawiłam się swoją grzywką. Sięgnęłam po pudełko czytając wszystkie tytuły.
- Weź siódemkę – uśmiechnęłam się, na co Steven spełnił moją prośbę. Naprawdę lubiłam tego chłopaka. Biła od niego jakaś pozytywna energia, nigdy nie miał żadnych załamań, gorszych dni, nie widziałam, żeby go coś denerwowało, albo, żeby ktoś mu zalazł za skórę. Był po prostu pozytywny! I cholernie zastanawiało mnie jak on to robi. „To magia. Przymykasz powieki i jesteś w świecie bajek. Nad twoją głową latają dobre wróżki, a krasnale przebiegają tuż przed twoimi stopami. Słychać śmiechy Piotrusia Pana i Wendy bawiących się gdzieś nieopodal, a ty? Skąd się tu wzięłaś”.
- Co się tak na mnie patrzysz?
- Zamyśliłam się – i zaczęłam nucić – Baby, I love you, come on baby
- Mogę ci zadać pytanie?
- Jasne, wal...
- Jak to jest z Guy’em? – No i teraz chciałam umrzeć. Po cholere chciał o tym rozmawiać? Przecież kurwa wiedział, że ćpa, był przy tej rozmowie i raczej mógł zauważyć, że nie jestem zwolenniczką nałogowców. Jednak chyba po chwili chyba zobaczył moją frustrację i zmienił trochę pytanie – Chodzi mi o wasze relację. Wiesz, jednego dnia uprawiamy seks, a następnego on przychodzi i jak gdyby nigdy nic widzi mnie u ciebie w mieszkaniu i nie reaguje. To twój facet tak?
- Tak. Ale jesteśmy w takim jakby...otwartym związku. To, że u mnie byłeś, wierz mi, że nie było mu obojętne. Tego dnia po waszym koncercie, za wszelką siłę chciał cię wywalić, ale spałeś jak zabity i nie daliśmy rady cię wynieść – zaczęłam się śmiać – a teraz ma narkotyki, więc dopóki ma pieniądze, nie jestem mu potrzebna. – Odpaliłam papierosa i spojrzałam w ziemię. - Chcesz posłuchać jak gramy?
- Cóż za wyróżnienie - rozpromienił się. - W sumie... Czemu by nie? - klapnął obok, a sprężyny w łóżku nieco zatrzeszczały. - Pod warunkiem, że ty następnym razem wpadniesz nie tylko pooglądać, jak składamy sprzęt - objął mnie, a ja cicho cię zaśmiałam. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, przerywaną tylko pojękiwaniami dochodzącymi z sąsiedniego pokoju. Powiedzenie, że ściany mają uszy nabrało nowego sensu.
- A Guy nie będzie miał nic przeciwko? - zapytał po chwili, a jego entuzjazm nieco opadł. Westchnęłam. Czym on się tak przejmował? Guy ma teraz ważniejsze rzeczy do roboty, niż próba. I niekoniecznie lepiej a tym wyjdzie.
- Pieprzyć, musisz nas posłuchać! Mówię nas, bo to jakby moja rodzina. Wypromowałam ich o ile można to tak nazwać od samego początku, ale kocham ich jak braci...na pewno się dogadacie – poklepałam go po ramieniu – A teraz pokaż mi jak wy gracie! Macie już jakąś płytę?
- No mamy...ale ja się wstydzę – machnął ręką i wygrzebał kolejną płytę – Dobra. – Podniósł igłę i włożył kolejnego winyla. Wokalista miał dosyć specyficzny głos. Trochę dziwny. – Jak ci się nie podoba to mów.
- Daj mi wysłuchać! – Krzyknęłam na niego i sięgnęłam pudełko. – Welcome to the Jungle? Ciekawy tytuł.
- Z tytułem wiąże się taka zabawna anegdotka, ale to może przy innej okazji, bo ja opowiadając zawsze coś spieprzę - usprawiedliwił się, na co tym razem ja machnęłam ręką.
Głos wokalisty chwilami zmieniał się w nawet przyjemny dla ucha skrzek, co nadawało mu oryginalności. Potem nienaganna solówka, łatwo wpadająca w pamięci, tempo cały czas trzymające nastrój. Kiwałam głową do taktu, coraz mocniej, aż w końcu moje włosy zaczęły wycierać ściany pokoju.
"It's gonna bring you down, huh!" -- skończyła się piosenka, a ja ukradkiem spojrzałam na Stevena, który spięty czekał na moją reakcję.
- Spoko – uśmiechnęłam się.
- Tylko tyle? – Zaczął się śmiać i znowu podniósł igłę.
- Ej! Zostaw, chcę dalej posłuchać! – Ten tylko zaczął się śmiać i włączył kolejną piosenkę. Patrzyłam jak jego dłonie wybijają rytm, jak poruszał głową i resztą swojego ciała. Ten chłopak naprawdę kochał muzykę. Miło było popatrzeć na kogoś takiego. W tej kwestii przypominał mi John’a. Obaj poświęciliby wszystko dla muzyki. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to kwestia powołania, przecież nie każdy idiota nauczy się grać na czymś tak, by można było zatracić się w dźwiękach wydawanych przez instrument. Nie każdy uderzy pałeczką w takie miejsce werbla, by wydał odpowiedni dźwięk, dla większości werbel to werbel, brzmi zawsze tak samo. Tak samo najprostsze chwyty gitarowe słyszy się inaczej, gdy są grane z pasją, a w tym momencie mogłam powiedzieć, że i blondyn, i John mieli ją w sobie. Ja chyba też gdzieś ją chowałam, ale nie miałam na tyle jaj, żeby ją ujawnić. Chyba dużo bardziej wolałam przebywać z muzykami, niż sama ją tworzyć, ale to może dlatego, że nie miałam z tym, aż tak dużej styczności. Dobra może po za babską kapelą w szkole średniej – ale to się nie liczy! Lubię załatwiać koncerty, lubię patrzeć jak moi znajomi osiągają sukcesy. Lubię chodzić na próby, występy i chyba to mi wystarczy, chociaż owszem chciałabym stanąć kiedyś na scenie. Może jakiś duet z Guy’em?
- O czym myślisz? – Steven wyciągnął papierosa ze swojej kieszeni. Był lekko nadłamany i pogięty, ale mimo to go odpalił.
- O muzyce – uśmiechnęłam się i oparłam brodę o kolanach.
- Też lubię o niej myśleć. Naprawdę, to cudowne uczucie, kiedy wiesz, że w życiu możesz stracić wszystko. Wszyscy cię opuszczą, ale nie ona... – zaciągnął się i zaczął się śmiać – gadam jak nienormalny.
- To piękne – uśmiechnęłam i się i zaczęłam bujać się w rytm „Paradise City”
- Jeśli kiedykolwiek będziesz wybierał się do takiego miasta, weź mnie ze sobą - sprzedałam mu kuksańca w przedramię. - Może niekoniecznie potrzebuję tam ładnych panienek, ale jakaś odskocznia od tej rutyny by się przydała - ile można w kółko robić to samo? Miałam ochotę sprawić, by życie zaczęło wyglądać trochę inaczej. Cóż, może niekoniecznie dla wspomnień, bo tych miałam aż w nadmiarze, ale... Ile jeszcze jest jeszcze rzeczy, których nie zrobiłam? I dlaczego moje marzenia miałyby się nigdy nie ziścić? Dlaczego nie mogę pokierować światem tak, by wszystko szło po mojej myśli? Okey, raczej mało prawdopodobne jest to, że nauczę się latać, ale odciągnięcie Guy'a od narkotyków było jak najbardziej możliwe. Przed odważeniem się na pokazanie jaj i ujawnieniem się jako muzyka też nie stała żadna przeszkoda. Czy czegoś się bałam? I jeśli tak, to czego? Może za bardzo przywykłam do tego, że wszystko biegnie swoim torem i nie mam na to wpływu?
- No przecież cię tu nie zostawię – powiedział to takim tonem, jakby to było oczywiste od lat.
- Wiesz...chyba się będę już zbierać – Było naprawdę miło, ale przez ciągłe wrzaski, trzaski, śmiechy i dziwne jęki czułam się cholernie nieswojo. Chyba wolałam się zamknąć w domowym zaciszu.
- Odprowadzę cię, ale poczekaj tu sekundkę – podniósł się szybko i wybiegł. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się sama do siebie. Steven wrócił chwilę później z jakąś ogromną torbą.
- Wprowadzasz się do mnie? – zaczęłam się śmiać widząc jego bagaż.
- Nazywaj to jak chcesz, chodź. – Ubraliśmy się, wyszliśmy, nie zamieniając z nikim ani jednego słowa.
- No powiedź mi co tam masz! – Całą drogę próbowałam go namówić, by powiedział mi co jest zawartością magicznej torby.
- Prezent. Masz, ale zobacz co to dopiero jak wejdziesz do mieszkania – Pocałował mnie w policzek i szybko odszedł. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć. Wchodziłam na górę po schodach i na półpiętrze zobaczyłam siedzącego John’a.
- Co tu robisz?! – Uściskałam go i podałam mu rękę by pomóc mu wstać.
- Przyszedłem pogadać – Jego mina nie wskazywała na nic dobrego. Otworzyłam drzwi, a Pies oczywiście musiał wybiec. Do tego oczywiście musiał perfidnie naszczać Willsonowi na wycieraczkę. Zajebiście.
- Chodź tu sukinsynie...- pociągnęłam Psa mocno za obroże – John wchodź – otworzyłam nogą szerzej drzwi i dosłownie wrzuciłam Psa do środka. Chciał na mnie warknąć, jednak w porę się opamiętał i potulnie skulił się na swoim miejscu. 
- Siadaj, kawy, herbaty? Może czegoś mocniejszego? - spytałam, kiedy rozgościliśmy się w kuchni. Coś mi mówiło, że to nie będzie zwyczajna, popołudniowa pogawędka przy ciasteczkach. No i się nie myliłam.
- Nie, nie... Dziękuję... - mimo odmowy i tak postawiłam na stole dwie butelki piwa. - Wiesz, jestem w dość nietypowej sprawie... - zaczyna się. - I tak trochę niezręcznie, ale trudno. Chodzi o Guy'a - wstrzymałam oddech.
- Coś z nim nie tak? - zaniepokoiłam się. Rano jeszcze żył, więc raczej jakiś tragiczniejszy wypadek odpadał.
- W sensie fizycznym wszystko powinno być z nim w jak największym porządku, przynajmniej tak przypuszczam - czyli nie przyszli mnie zawiadomić o pogrzebie, kamień z serca! - Nie widziałem go od kilku dni, nie pojawia się na próbach, nie odbiera telefonów, nie otwiera drzwi... Widziałem go ostatnio na ulicy, szedł z tym bezzębnym ćpunem, Alan mu chyba. Chciałem go wtedy zawołać, ale spierdolił, jak tylko mnie zobaczył... Dziwne z jego strony, ale nie przewidzisz ruchów naćpanego - z politowaniem pokiwałam głową. Guy, w co ty się pakujesz? Dlaczego robisz to wszystkim w około, dlaczego po prostu nie znajdziesz w sobie krztyny rozumu i nie przystopujesz, zanim rozpieprzysz wszystko, co masz? - A, jak dobrze, wiesz, w piątek załatwiłaś nam koncert w Whisky A Go Go i to dla nas wielka szansa... - przerwał, otworzył piwo i wziął zacny łyk. Przypuszczałam, co zaraz nastąpi, ale nie byłam do końca pewna, więc nie mówiłam nic. John popatrzył za okno.- Potrzebujemy cię, musisz stanąć za mikrofonem zamiast niego - spojrzał mi prosto w oczy. A mi było najzwyczajniej w świecie wstyd za mojego chłopaka. Jak zwykle zawalał, olał nawet to, co zwykł uważać za najważniejsze, dla jakiegoś świństwa. Czy muzyka naprawdę znaczyła dla niego mniej niż dragi? Westchnęłam i przejechałam dłońmi po mojej twarzy.
- Spróbuje najpierw go znaleźć, a potem będziemy myśleć. – Kucnęłam przy nim i złapałam go za ramiona – Nie dam wam zginąć.
- Maleńka...- Przytulił mnie. Chyba płakał, ale nie broniłam mu tego. John był cholernie uczuciowy i zawsze wszystkim się przejmował.
- Popatrz na mnie – ujęłam jego twarz – Zawsze będę po waszej, a właściwie to po twojej stronie. Rozumiesz? Będę do końca.
- Dziękuję ci – otarł swoją twarz – Idę, nie będę ci już przeszkadzał.
- John, ale ty mi nie przeszkadzasz! – krzyknęłam, ale było już za późno. Wyszedł. I co teraz robić? Iść rozpierdolić Guy’a  i zmusić go, żeby zaczął grać, czy zająć się tym sama? Ubrałam znowu płaszcz i pokierowałam się w stronę wyjścia, jednak w oczy rzuciła mi się torba, którą dostałam od Stevena. Sięgnęłam ją – była ciężka. Odsunęłam powoli suwak i szeroko się uśmiechnęłam się. Wyjęłam stary gramofon. Położyłam go na stole i przeczytałam przyczepioną karteczkę. „Kochasz muzykę, ale nie masz jej na czym słuchać! Niech ci służy tak jak mi, przez te wszystkie lata. Steven”. Spakował też kilka płyt, więc automatycznie zaczęłam przeglądać pudełka. Podłączyłam sprzęt i włożyłam Paranoid, Black Sabbath. Oparłam się o kanapę i zaczęłam się śmiać jak dziecko. Powinnam mu chyba podziękować...ale nie najpierw do Guy’a. Wyłączyłam gramofon i zamknęłam Psa. Wyszłam na ulicę i zaczęłam się kierować z stronę domu Alana, bo to, że Guy nie mieszkał u siebie było oczywiste. Byłam na tyle wkurwiona, że szłam z prędkością światła. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam na miejsce. Dom kilkurodzinny położony w pozornie porządnej okolicy. I pewnie ta nadziemna była porządna. Za to podziemie było królestwem narkotyków, do którego wchodziło się przez piwnicę Alana, właśnie pod tym budynkiem. Minęłam furtkę, domofon nie był potrzebny - drzwi były zawsze otwarte. Serce biło mi jak opętane. Zeszłam schodami do piwnicy. Odór fajek, taniego wina i potu unosił się wszędzie, zatkałam ręką nos i starałam się iść na bezdechu, co, z racji przyspieszonego tętna, marnie mi szło. W pewnej chwili oparłam się o ścianę. I co wejdę tam i powiem, że ma iść na próbę? Tak! Stanęłam w końcu za drzwiami. Spojrzałam na Alana, bo on pierwszy rzucił mi się w oczy. Miałam ochotę rzygnąć, patrzyłam jak wyjmuję sobie igłę spod kolana. Żebyś od tego zdechł – przeszło mi przez myśl, ale spojrzałam na Guy’a. Nic nie mówiąc stanęłam obok niego, wciąż nie odrywając od niego wzroku. Podniósł głowę, ale nie był w stanie skupić wzroku. Na jego rękach, było tyle nakłuć, że aż mnie zaczęły boleć ręce.
- Jesteś pierdolonym egoistą. Powinieneś się trochę opamiętać, bo wystawiasz swoich przyjaciół. Im na tym zależy, to dla nich najważniejsze, a ty? Rób co chcesz... – Odwróciłam się, uprzednio częstując się czyimś papierosem.
- Lilly nie pierdol. Chcesz? – Alan wyciągnął strzykawkę w moją stronę. Kopnęłam ją, po czym na jego oczach zdeptałam – Co ty kurwa robisz. Wiesz, że to drogie?! Po za tym ja pierdolę, zostało już tak niewiele! – Nie mógł się nawet podnieść. Z bezradności zaczął płakać
- Nie nazywaj mnie Lilly, okey? Zabijajcie się sami ćpuny! – krzyknęłam i wbiegłam na górę. Na schodach został tylko popiół, który co chwilę odrywał się od fajki. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Niestety, włosy i ubranie zdążyły przesiąknąć tym odorem z dołu. Obiecałam sobie, że nigdy więcej tam nie pójdę, choćby nie wiem co. Skręciłam w stronę parku, ale po chwili zmieniłam zdanie i ruszyłam w stronę domu. Nie mogłam uwierzyć, że to całe gówno jest dla niego ważniejsze, że nie ma w sobie wolnej woli. Mógł osiągnąć wszystko, a zamiast tego... Zabijał się. Z każdym dniem coraz bardziej. A nie miałam zamiaru na to wszystko bezradnie patrzeć. Albo wóz, albo przewóz. Zaciągnęłam się ostatni raz, wrzuciłam peta do ścieków. Dym dostał mi się do oczu, a te natychmiast się zaszkliły. Przetarłam je nadgarstkiem, na którym zostały ślady tuszu do rzęs. Stanęłam przy budce telefonicznej, wrzuciłam kilka drobniaków i wykręciłam numer John’a. 
- Tu Lilliana, nie mam wiele czasu, więc chcę powiedzieć, że Guy, nie jest w stanie nawet myśleć, więc przyjdę wieczorem na próbę. 
- Czekamy  - nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo nas rozłączyło. Kurwa to takie dobijające, że mam dwadzieścia trzy lata, a rodzice dalej wysyłają mi pieniądze, żebym mogła przeżyć. Może czas zacząć jakąś pracę? Weszłam do swojego mieszkania i dosłownie rzuciłam się w kierunku gramofonu. Trzęsącymi dłońmi przerzucałam płyty. - Appetite for distuction? -  Powiedziałam do siebie. Uśmiechnęłam się, bo dzisiaj już widziałam tę okładkę. Złość mi przeszła, wolałam zatopić się w dźwięki muzyki. Położyłam się na kanapie i obracałam pudełko w dłoniach. Po chwili w pomieszczeniu rozległy się pierwsze dźwięki „Welcome to the jungle”. Dzisiaj naprawdę czułam się jak w dżungli, a zdecydowana większość ludzi przypominała mi orangutany. A zwłaszcza mój chłopak. Rozumiem, hedonistyczny styl życia i te sprawy, sama uważałam się za hedonistkę, ale bez przesady, nie chciałabym skończyć jak Morrison... Dragi były jedną z tych rzeczy, która nigdy nie znajdzie się w moim posiadaniu. Zwlekłam się z wersalki, musiałam jakoś ogarnąć się zanim pójdę na próbę. Musimy ustalić, co i jak, Guy raczej nie wróci już do zespołu, na chwilę obecną za bardzo pochłonął go świat własnych wizji i urojeń. Powinnam jeszcze chyba iść do Stevena i mu podziękować? Zerknęłam na zegarek - była szesnasta, więc spokojnie mogłam jeszcze do niego iść. Gwizdnęłam na Psa i zapięłam mu smycz na obroży. Nie śpieszyłam się, kupiłam w kiosku papierosy, wydając przy tym swoje ostatnie pieniądze. Chuj z tym, stanęłam znowu przed tą straszną kamienicą. Zapukać, czy wejść jak do siebie? Zapukałam i otworzył mi...goryl. Nie widziałam jego twarzy, bo jego loki zasłaniały mu całą twarz. Istne zwierzę! 
- Nie wiedziałem, że w waszej agencji macie takie usługi. Seks ze zwierzętami? - Mężczyzna podrapał się po głowie. 
- Pieprz się, ja do Stevena - wyminęłam go i weszłam do pokoju blondyna. Chociaż miałam ochotę uciekać. 
- O Lilliana! -  Wstał w podłogi, chwiał się na nogach ??? Podoba mi się prezent? - Tak, przyszłam ci podziękować...- odsunęłam się od niego. Patrzyłam w jego rozszerzone do granic możliwości źrenice. Steven dlaczego?! Dlaczego ty też musisz mi to robić...?
- Chciałam ci podziękować za prezent, ale widzę, że przeszkadzam, więc lepiej już pójdę - odwróciłam się na pięcie, jednak blondyn złapał mnie za ramię i zatrzymał w pokoju. Czy jemu też muszę przemawiać do rozsądku? I czy też uparcie będzie twierdził, że to nic takiego i że z dnia na dzień może to rzucić? Żałosne, jak bardzo ludzie potrafią się oszukiwać...
- Nie przeszkadzasz - mruknął ledwo zrozumiale. - Ja tylko... No ten... - szukał odpowiednich słów, na darmo. 
- Idę, daj znać, gdy będziesz w lepszym stanie - i nim znów zdążył mnie złapać, opuściłam mieszkanie z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Po cholerę ludzie ładują w siebie to gówno?! Było mi go cholernie szkoda. Wiedziałam, że Steven taki nie był! Może mi się wydawało...- O nie kurwa...- przeklęłam sama do siebie i wróciłam się do niego. Otworzyłam drzwi nawet nie pukając. Puściłam Psa, który od razu podbiegł do tamtego goryla.
- Ej! – krzyknął, na co odburknęłam tylko „zamknij mordę”.
- Wstawaj! – krzyknęłam nad siedzącym Stevenem. Podniósł się podpierając się rękami o łóżko – Idziesz ze mną! – krzyknęłam i gwizdnęłam na Psa. Pociągnęłam blondyna za sobą. Komu jak komu, ale jemu nie pozwolę zrujnować sobie życia. Był zbyt dobry, za bardzo kochał muzykę. Za bardzo się do niego przywiązałam, żeby tak po prostu zdechł. A wiecie co jest w tym najgorsze? Że bardziej przejmuję się jakimś kolesiem, którego poznałam parę dni temu, niż moim facetem. Ale Steven był moim przyjacielem. Przyjacielem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz