niedziela, 3 lutego 2013

'Obserwuj, ale nie oceniaj' (6)


Marta jakoś znowu zainspirowała mnie do pisania, więc powstał niby ważny, ale wydaje mi się byle jaki rozdział. 
Wiec może trochę zareklamuję: http://duffowa-dust-n-bones.blogspot.com/ - liczę, że Wam spodoba się tak samo jak mnie i, że zostawicie tam jakiś, krótki komentarz, albo polubicie facebookową stronę, której link znajdziecie na jej blogu. 
Pozdrawiam i życzę miłego czytania.
aleksandra.


Obudziło mnie pukanie do drzwi. Otworzyłam jedno oko, by najpierw upewnić się, że Steven leży obok. Leżał, więc lekko się uśmiechnęłam i szybko podniosłam się z materaca. Kiedy Steven był w mieszkaniu wszystko było jakieś inne. Ja znowu się śmiałam, dostrzegałam to, że za oknem ćwierkają ptaki, a Pies nawet nie myślał o tym, żeby szczekać, kiedy ktoś pukał.

-Przesyłka - Mruknął zaspanym głosem listonosz, chyba też do końca się jeszcze nie obudził. Pokwitowałam i uśmiechnęłam się przyjacielsko. Mamusia wysłała pieniążki. Rzuciłam kopertę na blat kuchenny i wróciłam pod kołdrę. Steven już nie spał. Leżał i bawił się swoimi włosami. Położyłam się na brzuchu i podparłam się na łokciach. Sprawiał mi niezwykłą przyjemność swoją obecnością. Uniosłam lekko kąciki ust, nie musiałam nawet nic mówić. Było mi zwyczajnie dobrze. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową, czułam jak palcami rozplątywał moje włosy.

-Ała...- mruknęłam kiedy za mocno za nie pociągnął.

-Cicho bądź, trzeba było się uczesać - zaśmiał się i lekko musnął mnie w czoło. Wiedziałam, że nie będzie tak pięknie przez cały czas, czułam, że coś zaburzy ten spokój, ale jakoś starałam się tę myśl od siebie odpychać.

-Jest szansa, że nie wyjdziemy dzisiaj z łóżka? Zamówimy pizze, przeniesiemy telewizor...- rozmarzyłam się na chwilę. Potrzebowałam spokoju, a Steven potrafił go wprowadzić w moje życie. Słysząc „Dla Ciebie wszystko" głośno westchnęłam. Cieszyłam się, że mogę spokojnie sobie poleżeć, mając u boku mężczyznę, który wiem, że zaraz i tak wstanie, żeby zrobić śniadanie, zamiast zastanawiać się gdzie jest Guy, a potem użerać się z nim przez kolejne trzy dni. Potem by wrócił i znowu upokarzał. Robił to odkąd pamiętam. Doszłam do wniosku, że moje myśli jednak częściej nawiedza Steven...całe szczęście moje myśli częściej nawiedza Steven. - Co robisz? - Zapytałam gdy zaczął wodzić nosem, po mojej odsłoniętej szyi.

-Mmmm....niiic...- mruknął mi prosto do ucha i lekko je przygryzł. Uśmiechnęłam się i przymknęłam powieki. Wplątał rękę w moje włosy i lekko muskał szyję, ramiona, obojczyk. Nie chciałam się poruszyć, żeby się nie speszył. Czułam na sobie jego wzrok, czułam jego zapach, oddech. To zaspakajało mnie bardziej niż sam seks. Czasami wolałam, by po prostu mnie całował, jeździł palcami po biodrach i żebrach, dotykał piersi, czy zwyczajnie przytulał. Brakowało mi zwykłej czułości.

Przewrócił mnie na plecy i odgarnął włosy z twarzy. Nic nie mówił, tylko obserwował. Głaskał kciukiem po policzku, ja usilnie próbowałam wtulić się nim w jego dłoń. Zbliżył się nosem do nosa, zetknęliśmy się czołami, uśmiechami. Pocałował. Delikatnie, nigdzie się nie śpieszył. Było tu i teraz, w końcu byliśmy „my". Czułam go w każdym zmyśle. W smaku, dotyku, słuchu, zapachu, uchylałam co chwila powieki, by upewnić się, że jego są zamknięte. Odsunął się delikatnie, nadal z zamkniętymi oczami i głośno westchnął. -Głodna? - Zapytał przez śmiech.

-Tak, ale Ciebie - tym razem ja przejęłam inicjatywę. To znaczy ZNOWU ja przejęłam inicjatywę. Byłam mu wdzięczna, że posunął się nawet do czegoś takiego. Nie do końca rozumiałam jego wczorajsze słowa „bo nie chcę cię stracić" czyli co? Uważa, że jest kiepski, a ja szukam wyszukanego kochanka z pięćdziesięciocentymetrowym, murzyńskim kutasem?

Przyciągnęłam go do siebie za kark. Dłonie dalej trzymałam na jego twarzy, on swoje wsunął pod moje plecy. Odchyliłam głowę w tył, więc zjechał na moją szyję. Wszystkie mięśnie niebezpiecznie drżały, oddech przestał być umiarkowany. Jego ramiona oplotły mnie mocniej i pociągnął mnie na siebie. Znowu całował, teraz pewniej, zachłanniej. Delikatnie wyciągał spode mnie koszulkę. Gładził po plecach, nie odrywał ust. Przesunął dłoń na pośladek, lekko w niego klepiąc. Usiadłam na nim rozkrokiem, rękę oparłam na jego klatce piersiowej. Wskazującym palcem przejechałam po jego brzuchu, potem jechałam nim wzdłuż całego mojego ciała. Rozpięłam biustonosz, który powoli zsunął się z mojego ciała na jego brzuch. Dotknął bioder, szedł coraz wyżej. Ścisnął mocno moje ramiona i zjechał na piersi. Usiadł i znów przywarł mi do ust. Dłońmi dociskał mnie do siebie. Objęłam go za szyję i lekko się o niego ocierałam. Za oknem ktoś grał „Killing me softly", a telefon dzwonił od jakiś dziesięciu minut. I nagle bam, czar prysł, wszystko dookoła zaczynało nas irytować. Podniosłam się, gdy Steven opadł bezwładnie na materac.

-Halo? - odebrałam i obejrzałam się za siebie. Leżał na boku, głowę podpierał na ręku, znowu obserwował - Steven?- Zerknęłam na niego i jego wzwód- Ach tak...Bierze konia, kąpiel, to znaczy prysznic. Oddzwoni - Nie wiedziałam co mówię, po prostu odłożyłam słuchawkę. Uśmiechnął się kiedy pośpiesznie wracałam do sypialni. Jednak telefon nie odpuszczał. Wyciągnęłam kabel ze ściany i mocno zatrzasnęłam za sobą drzwi sypialni. Ściągnęłam z siebie resztki bielizny i wróciłam pod kołdrę. Pewnym ruchem przyciągnął mnie do siebie. Jeździł dłonią po moim pośladku, złapał za udo i zarzucił je na siebie. Przejechałam paznokciami po jego plecach i mocno otarłam się o niego piersiami. Położył się na mnie. Całował wszędzie, dłonie masowały brzuch i ramiona. Delikatnie rozchylił moje uda, ciągle patrzył mi w oczy, Przesunął palcem po mojej kobiecości, by sprawdzić czy jest mokra. Pochylił się nade mną i lekko pocałował w czoło. Staraliśmy się oddychać równo. Poczułam jak się przymierzył, więc osunęłam się niżej, by ułatwić mu dostęp. Jęknęłam cicho i nabrałam powietrza w płuca. Biodrami poruszał powoli, z każdym jego posunięciem mocniej zaciskałam na nim uda. Przyśpieszał, podpierając się rękami nad moimi ramionami. Przywarłam do niego całym ciałem, biodra uniosłam do góry. Cicho, sporadycznie jęczał mi do ucha. Moją lewą nogę zarzucił sobie na plecy. Wszystkie mięśnie się spięły, jęki wypełniły każdy kąt. Sięgnęłam jego dłoń i pokierowałam sobie na pierś.

-Pocałuj mnie - wyjęczałam ostatnim tchem - zacisnęłam mocno uda i ramiona. Pot spływał mu po skroniach i plecach. Poczułam wyczekiwaną falę ciepła i równomierne skurcze, ale nie przestawał, wiłam się pod nim, aż w końcu opadł obok. Nic nie mówił. Zwyczajnie patrzył, i jeździł palcami po mojej talii.

-Dlaczego faceci nie lubią się przytulać po seksie?

-A dlaczego kobiety zawsze o to pytają?

-Bo to nas intryguje - zaśmiałam się i lekko musnęłam jego usta - Więc?

-Więc facet po seksie. Po wysiłku fizycznym po prostu woli iść spać, a nie się jeszcze przytulać, albo nie daj Boże robić jakąś powtórkę. Chyba. że ma na to ochotę, wtedy będzie się przytulał, albo zaproponuje jakiś film, czy wymyśli inne zajęcie.

-Czyli chcesz powtórki? - Zmarszczyłam czoło i zakołysałam biodrami.

-Nie, ja pod tym względem nie jestem facetem - Pocałował mnie przez śmiech i odgarnął sobie włosy do tyłu - chociaż w sumie, czemu nie? - Znów przycisnął mnie do siebie. Stykaliśmy się swoimi ciałami, każdą swoją niedoskonałością.

-Rozhulałeś się! Kto by pomyślał! - Schował twarz w poduszce, którą chwilę później dostałam po głowie. Znowu patrzył. A ja się nie krępowałam. Obserwował, analizował każdy fragment ciała.

-To co śniadanie? - zapytał zachrypniętym głosem. Ja tylko pokiwałam głową. Nago przeszłam przez mieszkanie, po drodze zgodziłam się, gdy zapytał czy może oddzwonić. Weszłam pod prysznic. Usunęłam się spod strumienia wody. Na początku zawsze leci zimna! Weszłam pod niego, gdy zrobiła się letnia. Wmasowałam szampon we włosy, mydło wtarłam w skórę, wytarłam się w granatowy ręcznik. Ręką przetarłam lustro, które zaparowało. Umyłam zęby i zerknęłam na swoje obicie. Dawno tak ładnie nie wyglądałam. Z uśmiechem było mi do twarzy. Przez drzwi podsłuchałam rozmowę Stevena.

-Słucham?!...ale jak to?...Nie mogę!...Dobra...Zaraz przyjadę - Kiedy wyszłam poczułam zapach świeżo zaparzonej kawy.

-Coś się stało? - zapytałam

-Muszę na chwilę wyjść

-Ale Steven, jak to? Obiecałeś, że nie ruszymy się dzisiaj nigdzie - Naprawdę zrobiło mi się przykro.

-Wiem kochanie, przepraszam...- Podszedł do mnie i czule objął - Obiecuję, że niedługo wrócę.

Nie zauważyłam nawet jak zamykał drzwi. Powiedział do mnie „kochanie". Weszłam do kuchni w poszukiwaniu śniadania, ale zastałam tylko dwa żółte kubki. No tak! Przecież lodówka była pusta. Oparłam się o nią i umoczyłam usta w czarnej kawie. Pies podbiegł, i usiadł grzecznie obok. Co chwila znacząco zerkał w kierunku wieszaka. Pogłaskałam go lekko po łbie i podniosłam się z ziemi. Z szafy wyciągnęłam sukienkę. Czarną, do kolan, mocno przylegającą do ciała. Oczy i usta podkreśliłam kredką, a na policzki nałożyłam róż. Rzęsy przejechałam tuszem, a włosy delikatnie podkręciłam lokówką. Na stopy wsunęłam czarne czółenka na niewielkim obcasie. Patrząc w odbicie - wyglądałam ładnie, ale jakoś inaczej. Inaczej niż przed dwudziestoma minutami. Czegoś brakowało na mojej twarzy. Zupełnie jakby Steven wychodząc zabrał ze sobą mój uśmiech. Z wielkiej szafy, która stała w przedpokoju wyciągnęłam płaszcz. Nie długi, do kostek, nie skórzany. Krótki, do bioder - wyglądał trochę jak marynarka. Otrzepałam go trochę z psich włosów i ściągnęłam smycz. Przypięłam ją do obroży i zamknęłam za sobą drzwi wejściowe.

„Gdzie jesteś? Patrzę w każde oczy, w każdą twarz. Chcę znaleźć choć podobieństwo. Wącham powietrze, chcąc poczuć w nim Ciebie. Słyszę pusty dźwięk moich obcasów. Uderzam nimi o chodnik, najciszej jak potrafię. Nie chcę Cię spłoszyć. Gdzie jesteś? Chodzę dookoła, kręcę się w kółko. Szukam, mijam obce twarze. Patrzą gniewnie, czuję się bezradna. Ocieram się o nich, uciekam. Staram się dogonić cień. Gdzieś czekasz? Co się ze mną dzieje?"

Psa przywiązałam do słupka pod sklepem. Kupiłam makaron, świece, pomidory, szampana, wino i kilka innych produktów...Czułam na sobie wzrok ludzi. Wielu mężczyzn się za mną oglądało. Nie do końca mi to imponowało. Stanęłam w długiej kolejce do kasy. Nienawidziłam zakupów, patrzyłam na ludzi, którzy rzucali się na produkty i zrzucali je z półek prosto do wózków. Zapłaciłam i z ciężkimi siatkami wyszłam przed sklep.

-Co ty robisz? - Zapytałam, gdy zobaczyłam Guy'a, który próbował odpiąć Psa.

-Chciałem, żeby się wysikał, wiesz...stał tu taki...samotny - mamrotał ledwo otwierając usta. Opierał się o mur, powieki bezwładnie mu opadały. Długie, brązowe włosy były brudne, tak samo dłonie. - Masz papierosa?

-Zostaw go - wyrwałam mu smycz z rąk, bo Pies skulił ogon pod siebie i zaczął się trząść - Masz - otworzyłam paczkę i wyciągnęłam ją w jego kierunku. Serce mi się krajało jak na niego patrzyłam. Można by powiedzieć, że jeszcze wczoraj kochałam tego człowieka. Dziś to był tylko cień. Powinnam przejść obok niego obojętnie, po prostu minąć go na ulicy, ale nie potrafiłam. Było mi go cholernie szkoda. Patrzyłam jak próbuję wsunąć papierosa do ust, podałam mu zapalniczkę, bo ewidentnie jej szukał.

-Dziękuję - oddał mi ją i próbował się uśmiechnąć - pięknie wyglądasz maleńka - przytulił mnie, mocno, bardzo mocno. Nie chciałam tego - chodźmy do ciebie, tak bardzo za tobą tęskniłem - szeptał. Śmierdział potem, papierosami. Zacisnęłam mocno zęby, chciałam jakoś mu pomóc, zerknęłam na Psa, który rozglądał się po ulicy. Pomyślałam o Stevenie...- chodźmy - złapał mnie za rękę.

-Nie...- usunęłam się - Przepraszam cię Guy - chciałam go wyminąć, jednak zagrodził mi drogę swoją ręką.

-Emma, proszę...- oparł się czołem o moje ramię

-Mam na imię Lilliana Guy...Lilliana. Przepraszam, to koniec...- odbiegłam kawałek. Odwróciłam się jeszcze. Stał tam sam, patrzył na mnie pustym wzrokiem. Choć nie do końca byłam pewna czy na mnie. Otarłam łzę, która spłynęła po moim policzku. Spojrzałam na niebo, zbierało się na deszcz. Uciekłam przed nim do domu i zdążyłam w ostatniej sekundzie. Ściągnęłam buty i płaszcz. Z półki na książki zdjęłam gruby zeszyt z przepisami. Dostałamgo od mamy, a zaczęła tworzyć go moja babcia. Niektóre przepisy były ładnie wykaligrafowane, niektóre wklejone z jakiś gazet. Niektóre dopisałam już sama. Włączyłam muzykę i wyszukałam przepis na spaghetti. Obrałam i pokroiłam pomidory, dodałam czosnku i bazylii. Posiekałam drobno papryczkę chilii. Zawsze tak robiła mama. Makaron wrzuciłam do posolonej wody, dodałam łyżkę oleju, żeby się nie posklejał. Otworzyłam wino i wlałam sobie pół kieliszka. Kołysałam się razem z dźwiękami „Persephone" Wishbone Ash. Pies położył się przy drzwiach i za każdym razem, gdy ktoś przechodził przez klatkę wstawał i zaczynał machać ogonem, jednak chwilę później znowu się kładł i wyczekiwał. Przestawiłam stół na środek pokoju i po dwóch różnych końcach postawiłam krzesła. Z kredensu wyciągnęłam lepsze naczynia i sztućce.  Dwa kieliszki do szampana. Przetarłam je ścierką, by zlikwidować odciski palców i zacieki. Zapaliłam świece i zgasiłam światło.

-Cholera - krzyknęłam i przygasiłam gaz pod makaronem. - Ałć! - podmuchałam poparzony palec i złapałam nim za ucho. Dzwonił telefon, więc odłożyłam garnek na blat - Tak słucham?

-Cześć to ja - usłyszałam głos Stevena - Chyba dzisiaj nie przyjdę.

-Jak to? Dlaczego? - czułam jak łzy zbierają mi się w oczach - Przecież...

-Sprawy się trochę skomplikowały - Jego tajemniczość zaczynała mnie irytować.

-Co się stało? Proszę, przyjedź

-Jesteś pewna?

-Tak! - Chwilę milczał. Zaczynałam się bać, że znowu brał. Jak dzisiaj zobaczyłam Guy'a...- jesteś tam?

-Tak, tak...dobrze, niedługo będę. - Odłożyłam słuchawkę. Martwiłam się. Wyjrzałam przez okno lało jak z cebra. Nie miałam pojęcia co się mogło stać. Igła gramofonu odskoczyła, więc włączyłam płytę na nowo. Usłyszałam pierwsze dźwięki „Silver Shoes" i chyba zrobiło mi się lepiej. Posprzątałam po moim gotowaniu. Nałożyłam wszystko na talerze i wyjęłam szampana z zamrażarki. Popsikałam się perfumami po szyi, piersiach i nadgarstkach. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi na chwilę zamarłam. Pies nie szczekał, radośnie machał ogonem i stał grzecznie przy drzwiach. Uchyliłam je delikatnie. Steven wyglądał normalnie, więc odetchnęłam z ulgą i szeroko się uśmiechnęłam.

-Mogę? - zapytał niepewnie

-Jasne! - otworzyłam drzwi. Pies od razu na niego skoczył i nadstawiał się, żeby go głaskać.

-Musimy porozmawiać...- głos mu się na chwilę załamał, kiedy zobaczył stół, szampana i nastrojową muzykę - Lilliana, przepraszam. Nie tak miało wyjść. Chciałbym naprawdę spędzić z tobą ten wieczór, ale nie mogę...- Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy - Widzę, że się napracowałaś i jest mi cholernie głupio, ale przez jakiś czas, będę mieć dla ciebie mniej czasu. Nie będę miał go praktycznie w ogóle...

-Jak to? - dotknęłam jego ręki - Dlaczego?! - zamyślił się na chwilę.

-Nie chcę ci sprawiać kłopotu...- odwrócił głowę w bok. Dotknęłam jego policzka, chciałam, żeby na mnie spojrzał.

-Co się stało? - pogłaskałam go kciukiem po żuchwie.

-Przyjechała moja znajoma...zawsze sobie pomagaliśmy, ale tym razem...przepraszam

-O co chodzi do cholery...proszę, powiedz. Nie chcę, żebyś stąd wychodził...- mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Zaczęliśmy delikatnie bujać się w rytm muzyki. - proszę, powiedz...

-Zostawiła mi syna pod opiekę...- głos mu się załamał - Nie chcę cię obciążać. Nie chcę...

-Steven...- przerwałam mu - chcę, żebyś tu był. Chcę, żebyś przywiózł tu to dziecko. Chcę, żebyś mnie przytulał zanim pójdę spać, chcę, żeby rano w mieszkaniu pachniało kawą, a wieczorami seksem - zamyśliłam się - przy dziecku trochę się wstrzymamy. Chcę ci pomóc...- położyłam jego dłoń na swoim policzku. Zbliżył się do mnie i delikatnie pocałował. Przejechał chłodną dłonią po moich odsłoniętych plecach.
-Pięknie wyglądasz - założył moje włosy za ucho.
-Zgadzasz się?
-Lilliana...nie utrudniaj. Nie chcę cię ci utrudniać życia.
-Ale ja chcę! - zaśmiałam się - proszę...Chociaż na parę dni...- widziałam, że zmiękł. Widziałam, że mu ulżyło. Pocałowałam go przelotnie i zgasiłam świeczki na stole i wyłączyłam gramofon. - Będziemy jeść zimne. - Pies podniósł łeb, kiedy zobaczył, że biorę kurtkę z wieszaka - Nie! Dopiero byłeś! - pogroziłam palcem, więc znów uwalił się na swoim miejscu. Steven wziął czarną parasolkę, którą przyniósł ze sobą. Z dłoni wyjął mi klucze i zamknął mieszkanie. Wsunął je sobie w kieszeń i złapał mnie za rękę. Szybko zbiegł ze schodów, ciągnąc mnie za sobą. Na całej klatce było słychać tylko mój śmiech i stukot moich niewielkich obcasów. Rozłożył parasol i przyciągnął mnie bliżej do siebie, żebyśmy obydwoje się pod nim zmieścili. Deptaliśmy po kałużach, nic nie mówiliśmy. Opierałam głowę o jego ramię. Patrzyłam na czubki moich wypastowanych butów i jego brudne, schodzone, rozwiązane trampki. Na moje zgrabne odsłonięte łydki i kolana i jego podarte jasne jeansy. Westchnęłam głośno kiedy stanęliśmy na przystanku.
-Co jest? - zapytał i zasłonił mnie tak, że w razie gdyby jechał samochód ochlapałby jego, a nie mnie.
-Nic, cieszę się, że się zgodziłeś.
W autobusie ludzie też byli milczący, jakby zamyśleni. Kiedy zaszliśmy pod jego dom jak zwykle słychać było wrzaski i głośną muzykę. Tym bardziej dziecko powinno być u mnie. To nie jest dla niego dobre miejsce. Steven otworzył drzwi i puścił mnie pierwszą. Nie rozejrzałam się. Z góry było słychać dziecięcy płacz, tu na dole nikt się tym nie przejmował. Wbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi od pokoju Stevena. Słyszałam za sobą dziwne komentarze, jednak nie zwróciłam na nie najmniejszej uwagi. Zobaczyłam jak Joan klęczy przy łóżku i próbuję sobie poradzić z brudną pieluszką. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Stevena.
-A ty byś dał radę?
-Nie wiem - otworzył szerzej oczy, kiedy zobaczył ile mały narobił.
-Pomożecie? - blondynka spojrzała na nas błagalnie. Zaśmiałam się i przyklęknęłam obok niej. Wzięłam go na ręce i w łazience obmyłam mu pupę. Minęłam kogoś minęłam, zagwizdał za mną, ale byłam zbyt zafascynowana niemowlakiem, że nawet nic mu nie odpowiedziałam. Położyłam dziecko z powrotem na łóżku i sięgnęłam kolejną pieluchę tetrową, które były ładnie poskładane na półce przy łóżku. Sypnęłam trochę pudru i ładnie zawiązałam.
-Jesteś aniołem - Joan opadła na łóżku - męczyłam się tu z piętnaście minut.
-Mam troje rodzeństwa. Jeszcze coś tam najwyraźniej pamiętam. Rozejrzałam się po pokoju - Jest tu sporo rzeczy...przydał się samochód.
-Jestem ci dłużna za tą kupę, więc to załatwię - Blondynka wstała i wyszła z pokoju. Naprawdę nie rozumiałam dlaczego tu z nimi siedzi. Spojrzałam na małego chłopca, który leżał na plecach tak jak go zostawiłam. Cały zaśliniony w niebieskich śpioszkach starał się ugryźć, pałeczkę Stevena. Wyjęłam mu ją jednak z rąk i podałam misia, który leżał na biurku. Steven usiadł za mną i objął mnie w pasie.
-Jak ma na imię?
- Charlie
- To ja spakuję jego, a ty siebie, ok? - pokiwał głową twierdząco i cmoknął mnie w policzek. Z szafy wyciągnął walizkę i zaczął składać swoje ubrania w kostkę. Brudną pieluchę wsadziłam w torebkę foliową, stwierdziłam, że ją wyrzucę, widziałam ich nadmiar, więc o to się nie martwiłam. Z szafki przy łóżku wyciągnęłam jego wszystkie ubranka. Spakowałam zabawki i wszystkie inne rzeczy, które były w zasięgu wzroku. Wózek i łóżeczko złożyłam i wszystko wyniosłam za próg pokoju. Charliego wzięłam na ręce i ubrałam w kurtkę, która wisiała przewieszona przez krzesło. Zapięłam go w fotelik i zestawiłam na podłogę. Znałam te oczy...bardzo dobrze i zarażający uśmiech. Zerknęłam na Stevena i zeszkliły mi się oczy.
-Dobrze, że Duff jest już pijany, udało się - Joan pomachała kluczykami stojąc w progu - Wszystko ok? - spojrzała na mnie.
-Tak, tak - Steven odwrócił się gwałtownie i podbiegł do mnie - co się stało?
-Nic...zawsze się wzruszam przy dzieciach - skłamałam. Nie wiem czemu płakałam, ale myśl, że Steven kiedykolwiek dotykał inną kobietę sprawiała mi ból. Może to głupie, ale po prostu tak było. Teraz rozumiałam dlaczego ta 'przyjaciółka' zwróciła się z taką prośbą do niego.
-Jedziemy? - Joan chyba chciała się nas pozbyć.
-Dwie minuty - Steven pobiegł jeszcze szybko do łazienki. Podniosłam nosidełko  i uśmiechnęłam się w kierunku blondynki. W jednej ręce trzymałam małego, a w drugiej jego torbę. Joan otworzyła mi drzwi od samochodu, o dziwo cały salon ucichł kiedy wychodziłam. Charliego przypięłam pasami, a torby wrzuciliśmy w bagażnik. Chciałam być już w domu. Siadłam z tyłu, z dzieckiem i oparłam głowę o szybę. Poczułam jak moją dłoń oplatają, małe oślinione palce. Zerknęłam na chłopca, który zaśmiał się bezdźwięcznie i wsadził sobie mój palec do buzi. Pogłaskałam go delikatnie po policzku. Poczułam na sobie wzrok Stevena. . Oparł głowę o podgłówek i po prostu patrzył. Obserwował, ale nie oceniał. Za oknem padał deszcz, ale było ok. Wierzyłam, że będzie ok...

niedziela, 30 grudnia 2012

Ogłoszenie

Ostatnimi czasy jakieś dziwne rzeczy zaczęły się dziać z Onetem - jednak nie w moim przypadku. Ja zwyczajnie zapomniałam hasła. Po roku rozłąki jednak wracam, zdecydowałam się na will you hold me i zobaczymy czy to będzie dobra decyzja. Życzcie wytrwałości, ale mam nadzieje, że przed nowym rokiem się jeszcze 'spotkamy' ;-)

sobota, 29 grudnia 2012

'Nie chcę Cię stracić' (5)


Dotknęłam ręką jego czoła – był rozpalony. Rozchorował się, czy po prostu niedobór narkotyków tak działał na jego organizm? Przyłożyłam usta do jego skroni, a on zacisnął mocniej swoje ramiona. Łzy ściekały po jego policzkach. Jak mógł się doprowadzić do takiego stanu? Przycisnęłam jego głowę do jego piersi, chciało mi się strasznie spać, ale nie mogłam zasnąć z myślą, że on tak cierpi, jednak sen ze mną wygrał…a przecież tak bardzo tego nie chciałam.
-Lillana...- Steven zaczął mnie budzić. Otworzyłam oczy i zmarszczyłam czoło, bo słońce raziło mnie w twarz. – Zaraz masz chyba próbę – usiadł na rogu łóżka. Wyglądał koszmarnie, oczy miał spuchnięte, a jego czoło świeciło się od potu. Usiadłam i przyłożyłam zewnętrzną część mojej dłoni do jego policzka.
- Zostanę z Tobą – miał chyba ze czterdzieści stopni gorączki – Połóż się.
-Mała, jest okey – uśmiechnął się…ale nie tak jak kiedyś. To już nie był ten uśmiech, jego oczy straciły blask, były takie smutne, szare, zupełnie bez wyrazu. Aż przeszły mnie ciarki. Przytuliłam się do niego, lecz on tylko poklepał mnie kilka razy po plecach. Kurwa jestem kobietą! Kobietą, którą facet zostawił dla narkotyków! Potrzebuję trochę ciepła, trochę jebanego uczucia! Nie mógł się jakoś bardziej wysilić i chociaż mnie objąć?! Skrzywiłam się lekko i odsunęłam się od niego. Było mi przykro, że mnie tak odpycha – a nie miałam pojęcia czym to jest spowodowane. Podniosłam się z materaca i chciałam wejść do salonu, ale Steven złapał mnie za rękę. Pogładził mnie lekko po dłoni, nic nie mówił; może nie wiedział co powiedzieć. Czyżby wyczuł, że nie tego oczekiwałam? Poczochrałam go po włosach i otworzyłam drzwi, które głośno skrzypnęły. Pies leżał na kanapie, wystawiając swoje jaja do słońca, więc poklepałam go lekko po brzuchu i sięgnęłam z ziemi swoje wczorajsze ubrania. Założyłam je, uprzednio wąchając, czy jeszcze nie śmierdzą i nadają się do użytku. Były spoko.
- O której koncert? – Blondyn stanął za mną, wydmuchując nos w chusteczkę.
- O dwudziestej, ale jesteś pewny, że chcesz iść?
- Nie przegapiłbym tego za nic! – zaczął się śmiać i zniknął za drzwiami łazienki. Założyłam na siebie kurtkę i zamykając za sobą drzwi, wyszłam. Przed salą, w której mieliśmy próby głośno westchnęłam, szykując się na ogromny wysiłek. I nie myliłam się, bo po wyjściu z niej ledwo patrzyłam na oczy. Do koncertu zostały niecałe dwie godziny, a ja czułam, że chociaż na chwilę muszę się jeszcze położyć, bo nawet gdyby grali najgłośniej jak tylko potrafią – zasnęłabym za mikrofonem. Stojąc pod moim blokiem zaczęłam się niepokoić, bo z dołu było już słychać wycie i szczekanie Psa. Wbiegłam szybko po schodach, nerwowo po kieszeniach szukając swoich kluczy. Otworzyłam drzwi, Stevena nie było ani w salonie, ani w kuchni.
- Lilliana – usłyszałam za sobą zachrypnięty głos. Odwróciłam się. Leżał na ziemi w łazience cały siny  i spocony. Jego ręce trzęsły się, a z oczu wypływały łzy – Tak dobrze, że tu jesteś – przytulił się do mojej łydki. Kucnęłam przy nim i objęłam rękami jego głowę. We włosach miał swoje rzygi, a z umywalki prawie, że już się wszystko wylewało.
- Nie usypiaj! – zaczęłam klepać go po policzku
- Ja już nie mogę. Muszę przybić – płakał opierając głowę o moje uda.
-Steven nie!
-Kurwa! Muszę! To boli do kurwy! – Krzyczał. Pierwszy raz usłyszałam, żeby przeklinał. Nie powiem, ale lekko się przestraszyłam – Biegnij do mnie do domu, Izzy ma wszystko. Tylko szybko! – Wstałam i wybiegłam z mieszkania. Nie wiedziałam, który to Izzy, nie wiedziałam w ogóle co robię. Przecież biegłam po działkę! Kurwa! Gdyby był tam ktoś jeszcze i jebnął by mi w ryj, to może i bym się opamiętała, ale było już za późno. Zapukałam do ich drzwi, ale nikt nie otwierał, a dźwięki jakie dobiegały zza drzwi nie wskazywały na to, żeby dom był pusty. Otworzyłam drzwi i stanęłam obok kanapy, na której siedziała Monica i jeszcze kilka innych osób.
- Który z was to Izzy?
-Ja – Stradlin podniósł się z kanapy i wyciągnął rękę w moim kierunku.
- Nie przyszłam się poznawać. Potrzebuję heroiny – nie miałam czasu, żeby owijać w bawełnę. Steven umierał w moim pierdolonym kiblu! Chłopak spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem i wyjął spod kanapy małe zawiniątko po czym wyciągnął je w moją stronę.
- Nie tak szybko, najpierw kasa – zaciągnął się papierosem. Nie miałam pieniędzy i nie zamierzałam płacić za to gówno.
-Nie pierdol tylko dawaj.
- Nie ma nic za darmo maleńka. – Łzy zebrały mi się w oczach, ale szybko zacisnęłam powieki, żeby nie popłynęły po moich policzkach. – Lepiej idź na odwyk, a nie pakuj się jeszcze bardziej w to gówno.
- Steven? – Monica spytała prawie niesłyszalnie, a ja tylko przytaknęłam – Izzy daj jej to.
- Chyba cię pojebało.
-Daj jej kurwa!
- A kto za to zapłaci?
- Ja – Wyciągnęła z kieszeni kilka banknotów, a ja dostałam to po co przyszłam. – Wypchaj się kutasie – Usiadła znowu na kanapie i zgasiła papierosa na poprzepalanym do granic możliwości już dywanie.
- Dziękuję! – Krzyknęłam i znowu wybiegłam.
-Dziwna laska – Monica nie zaprzeczyła, tylko patrząc w stronę okna, obserwowała jak przebiegam przez ich ogródek.
Kiedy wróciłam Steven leżał jak leżał, w tej samej pozycji.
- Musisz mi pomóc – podniósł lekko głowę
-Ja nie umiem!
-Weź łyżkę – mruczał – wysyp to i podgrzej zapalniczką.
-Co kurwa?
- Rób co mówię! – Łzy zebrały mi się w oczach, ale wykonywałam po kolei jego polecenia. Do momentu kiedy kazał zacisnąć mi jego pasek na ramieniu, było w porządku, ale wbijając igłę w jego żyłę, czułam się strasznie. Z jednej strony czułam się lepiej, że mu ulżyło, ale z drugiej wpierdalałam go głębiej w to bagno. Widziałam jego oczy – nie mógł skupić wzroku. Sięgnęłam po strzykawkę, która leżała na ziemi. Obracałam ją w palcach, uważnie się jej przyglądając – Lilliana, nie rób tego.
- Chcę przejść to z tobą.
-Lilliana nie...n..nie pak...uj...się..w..to – wymamrotał, a ja przytrzymywałam pasek w zębach, już zaciśnięty na moim bicepsie. Oklepałam kilka razy swoje żyły, by bardziej wyszły. Przyłożyłam igłę do swojej skóry i zacisnęłam mocniej zęby. Wsunęłam ją powoli, wstrzykując sobie resztki tego co zostało po Stevenie. Puściłam pasek, w sumie szczęka sama mi się otworzyła. Obraz stawał się niewyraźny, ale to było przyjemne. Kolory były wyraziste i wszystko słyszałam dwa razy głośniej.
-Dlaczego to zrobiłaś? – Usłyszałam jego głos.
-Już ci mówiłam.
-Lilliana, miałem z tego wyjść, a teraz? – Widziałam jak chowa swoją twarz w dłonie.
- Kocham cię.
-Przestań. Naćpałaś się.
- Steven, ale...
-Wstawaj, zaraz gracie koncert – Aż mnie zatkało. On naprawdę to olał! Powiedziałam mu! Odważyłam się na to, żeby mu powiedzieć o moich uczuciach, a on mi mówi, że to przez narkotyki! Nie wierzyłam w to po prostu. Klęłam pod nosem ubierając się w kurtkę. Steven złapał mnie za rękę i prawie, że wywlókł z mieszkania. Deszcz padał mocno, a na dworze zrobiło się ciemno mimo wczesnej godziny. Dobiegliśmy pod klub, w którym miał być koncert. Przy stoliku zobaczyłam znajome mi twarze. To znaczy nie znałam ich, ale widziałam. Kumple Stevena bawili się w najlepsze. Ten widząc ich automatycznie mnie objął.
-Co robisz? – Zapytałam zerkając na niego.
-Nie mogę cię przytulić? – poczułam się dziwnie. Raz mnie odpycha, a raz wręcz się do mnie klei. Podeszłam do John’a, który siedział przy barze. Uśmiechnął się w moim kierunku i przysunął swoje piwo w moją stronę.
- Będzie dobrze – poklepał mnie po ramieniu i odszedł. Na dużym zegarku w kształcie gitary widniała godzina za dwadzieścia ósma, a mnie stres zaczynał coraz bardziej zjadać. Ludzi z każdą minutą przybywało.
-Ten twój przyszedł – Steven usiadł na krześle obok mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam Guy’a…i Alana. Rozglądali się po sali, a kiedy „ten ‘mój’” mnie zauważył, uśmiechnął się tak, że cała zesztywniałam.  Szedł w moim kierunku, a ja szybko umoczyłam usta w piwie, które dostałam od John’a.
-Kochanie, tak się cieszę – przytulił mnie…nie czułam już tego co kiedyś. Poczułam się natomiast dziwnie, zupełnie tak, jakby przytulał mnie jakiś obcy facet.
- Z czego? – podniosłam jedną brew
- Z tego, że dalej przychodzisz na moje koncerty – dalej mnie obejmował. Zaczęłam się śmiać i pociągnęłam za sobą Stevana. – Wróć tutaj! – krzyknął.
-Słucham cię – wróciłam się, nie puszczając dłoni blondyna.
- Co ta ciota tu robi? – włożył ręce do kieszeni.
- Jest ze mną, ty nie miałeś dla mnie czasu, więc jestem tu z nim.
- Sypiasz z nim?
- Zawsze. W końcu u mnie mieszka.
-Posłuchaj mnie mała dziwko, jesteś wyłącznie m...- ktoś mu przerwał.
- Jakiś problem? – jeden z kolegów Steven’a stanął obok nas. – Uderzysz ją?
Guy złapał się za policzek, kiedy dostał od rudego chłopaka. Już więcej nic nie powiedział, po prostu odszedł do Alana, ale był wściekły.
- Mimo, że cię nie lubię dzięki – zaczęłam i poczułam jak Steven oplata mnie swoimi rękoma w pasie. – Czemu to zrobiłeś?
- Mimo, że jesteś niska, ruda, wredna, pyskata... – zaczął wymieniać
- Skończyłeś?
- ...i też cię nie lubię, to jesteś laską mojego kumpla i tak chyba wypadało. - Zaśmiałam się i położyłam głowę na ramieniu Steven’a. Zobaczyłam jak John macha do mnie ręką, żebym do niego podeszła, w końcu było już pięć po(...).

Światła mocno raziły mnie w twarz, ledwo widziałam John’a, który siedział pół metra ode mnie. Było głośno, mimo, że wyłączyli już muzykę z głośników. Usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki, do której tekst napisałam sama. Byłam z niego cholernie dumna. Przymknęłam oczy i przesunęłam się bliżej mikrofonu.
„Where is your joy?
Night, when you watch
Of me.
Today I can make you.
Please, let me…”
Starałam się nie patrzeć w kierunku w, którym stał Steven, chociaż podejrzewam, że i tak wiedział. Ludzie przyjęli zmianę...zajebiście. Nie wierzyłam, że naprawdę będzie, aż tak dobrze. Po kilku piosenkach już zupełnie nie czułam stresu, wręcz przeciwnie czułam się bardzo swobodnie i pewnie, co chyba tylko pomogło temu występowi. Na bis nie wyszliśmy pomimo wielu próśb, ale niestety Guy musiał się poawanturować. Podeszłam do baru, bo Steven stał z kolegami. Zapaliłam papierosa, którego znalazłam obok sceny i założyłam nogę na nogę. Poczułam się źle, czułam, że zaczyna się potężny ból głowy. Czyżby przez heroinę? Lekko pomasowałam swoje skronie…A potem nie pamiętam.

- Lilliana, proszę powiedz, że mnie słyszysz – Otworzyłam lekko oczy. Modliłam się w duchu, chociaż nawet nie miałam do kogo, żebym nie obudziła się w szpitalu. I rzeczywiście się udało, bo byłam u siebie w sypialni. Usiadłam, ale nic nie słyszałam, widziałam tylko, że Steven coś mówi, bo aż gestykulował rękami, być może nawet krzyczał, ale w uszach piszczało mi tak bardzo, że usłyszenie czegokolwiek byłoby nie możliwe – Rozumiesz?
-Jasne – odpowiedziałam nie mając bladego pojęcia o tym co wcześniej mówił, ale chyba go to uspokoiło, bo aż odetchnął z ulgą. – Która godzina?
-Dochodzi piąta, więc kładźmy się. – Zdjął z siebie koszulkę i rzucił ją gdzieś w kąt.
- Opowiesz mi co się stało w barze? Pamiętam, że po koncercie paliłam papierosa i, że bolała mnie głowa.
- No, a potem runęłaś na ziemię. Przywiozłem cię tu z Guy’em i spałaś przez prawie pięć godzin.
- Z Guy’em?
-Tak, bierze właśnie prysznic.
-Że kurwa słucham? – czułam jak moje oczy wysuwają się z oczodołów.
-Żartuję – przykrył się kołdrą – John był ze mną – cmoknął mnie w czoło ułożył się wygodnie. Ściągnęłam z siebie wszystkie rzeczy i uparłam się głową o jego klatkę piersiową, lubiłam kiedy gładził mnie po włosach. Uśmiechnęłam się tak, że tego nie widział. Jedną ręką gładziłam jego brzuch, a drugą głaskałam Psa po łbie. Podniosłam się lekko, żeby położyć głowę na poduszce.
- Dziękuję ci za to,  że dzisiaj ze mną byłeś. – cmoknęłam go w policzek, chociaż nie macie pojęcia jak bardzo musiałam się powstrzymywać, żeby nie posunąć się dalej.  Po kilku minutach usłyszałam chrapanie blondyna, więc podniosłam się i ruszyłam do kuchni. Wyciągnęłam papierosa z paczki i siadając na podłodze zaciągając się powoli dymem. Spojrzałam na małą paczuszkę leżącą obok stołka. Przysunęłam ją bliżej siebie. Chciałam zobaczyć jak to jest biorąc większą dawkę, taką jak Steven. Miałam zbyt silną wolę i organizm, żeby wciągnąć się w to gówno, więc mogłam sobie pozwolić na jeszcze jeden strzał. Z szuflady wyciągnęłam kolejną strzykawkę i czystą łyżkę. Powtórzyłam czynności sprzed kilku godzin i czułam jak substancja rozchodzi się powoli po moim organizmie. Poczułam nagle błogi spokój, a uśmiech sam się pojawił na mojej twarzy. Czułam się dobrze, tak jakoś zupełnie bezproblemowo. Westchnęłam głośno i usłyszałam otwierające się drzwi…od mojej sypialni. Steven, stanął nade mną z przerażoną miną.
- Jak mogłaś?! – Krzyknął i złapał mnie za twarz – Dlaczego to sobie robisz?!
- Przestań, nie wciągnę się w to – położyłam rękę na jego ramieniu – jednorazowo.
- To jednorazowo było rano! – Dalej krzyczał. Usiadł obok mnie i zaczął szykować dla siebie ‘porcję’
- A ty dlaczego to sobie robisz?
- Ze mną to inna sprawa i tak niedługo zdechnę, ale tobie nie pozwolę się niszczyć – Niedawno ja tak mówiłam o nim. Obserwowałam jego poczynania, dokładnie przyglądałam się jego wyrazowi twarzy i temu jak odlatywał. Nie chciałam się uśmiechać, ale mięśnie twarzy same jakoś się tak ułożyły.
-Wracajmy do łóżka. – Podniosłam się z ziemi, kiedy zauważyłam, że kontaktuję z rzeczywistością. Położyłam się tym razem na prawym boku, a Steven przełożył przeze mnie swoją rękę. Czułam jego oddech na moim przedramieniu, jego dłonie na moim brzuchu, jego usta lekko dotykające mojej łopatki. Zacisnęłam dłonie w pięści, by się na niego nie rzucić. Niestety, moje powstrzymywanie się było uwiązane na cieniutkich niteczkach i niedługo potem trzasnęło z głośnym hukiem o moją podświadomość. Nie do końca docierało do mnie, co robię i dlaczego to robię, ale hamulce też się zacięły. A może po prostu Stwórca zapomniał mnie w nie wyposażyć? W każdym razie Steven leżał obok mnie pozbawiony koszulki i odwzajemniał się pięknym za nadobne - mój stanik wylądował w doniczce z kaktusem. Pies głośno szczekał, ale kogo to w tym momencie obchodziło?
Ujęłam twarz blondyna w obie ręce, nie pozwalając mu odkleić się od moich ust choćby na moment. Czy takie właśnie są skutki zażywania heroiny? Ma się od niej zwiększony popęd seksualny? Cóż, patrząc na Stevena - wszystko jest możliwe.
Bokserki chłopaka, tak samo jak i moje stringi, znalazły się obok biustonosza, w doniczce obok, gdzie zostały nową ozdobą miniaturki jakiegoś drzewka, którego łacińska nazwa obchodziła mnie w tym momencie tyle, co nowe opady śniegu na Antarktydzie. W tym momencie liczyło się tylko to, że dochodziłam i czułam się tak, jakbym pukała do bram jebanego nieba. Wpadłam chyba w jakiś trans. Nie wiem dokładnie co to było, ale zdawało mi się przez chwilę, że widzę Archanioła Gabriela stojącego w kącie i nabijającego się ze mnie. To niebo to jakaś loża szyderców, tak? W kościele pieprzą, że raj, Eden i tym podobne bzdury, a jak przyjdzie co do czego, to się anioły ze śmiertelników wyśmiewają! Przepraszam bardzo, czy mogę gdzieś złożyć skargę? I skoro to niebo, to dlaczego nie widzę nigdzie Hendrixa? Na pewno był lepszym człowiekiem ode mnie, nie trafił do piekła i siedzi gdzieś niedaleko. Jimi, do cholery jasnej, gdzie ty jesteś?
- Lily? - Jimi?! To ty? Gdzie się schowałeś? - Lily, kurwa mać! - To... To chyba jednak nie jest Hendrix... - Lily, nie rób sobie jaj... Obudź się! - Czyjś głos jakby coraz bardziej ściągał mnie na ziemię. I ten ktoś nawet pocałował mnie w czoło. I się chyba martwił bardzo. Może to jakiś mój anioł na wyłączność. - Lily... - szepnął znowu.
- Gdzie ja jestem? - mruknęłam niewyraźnie, na szczęście mój towarzysz miał w miarę dobry słuch.
- Lily... Nie strasz mnie więcej... - Jego usta znowu spoczęły na moim czole. I chyba wracała mi pamięć. - Nigdy więcej nie tkniesz heroiny, obiecuję ci to! - Ano tak. Bzykałam się ze Steven’em i nagle coś mi odbiło. Czułam się jak największa idiotka tego świata. A może i tego świata i kilku sąsiednich galaktyk.
- Przepraszam - wydukałam cicho, głaszcząc blondyna po policzku. Zabawnie wyglądał taki zmartwiony i pozbawiony ubrania jednocześnie... - Chyba... Chyba za bardzo mózg mi ostatnio szwankuje.
Patrzyłam jak Steven odwraca się do mnie plecami i nakrywa się kołdrą.
- To się nie powinno wydarzyć – Usłyszałam i uderzyłam się otwartą dłonią w czoło, Chłopak położył się na plecach i  na mnie spojrzał – to był ostatni raz.
- Kurwa – przeklęłam  - Możesz przestać? Nie chcę być odpychana! Nie chcę codziennie powstrzymywać się przed tym by cię pocałować. Nie chcę powstrzymywać się przed seksem. Mogłbyś przestać zgrywać prawiczka i zająć się mną jak prawdziwy facet!
- Lillana...
-Skończ! – krzyknęłam i znowu przywarłam do jego ust. Na początku ani drgnął, ale w końcu poczułam jego dłoń na moich plecach. Lekko mnie po nich masował i jeździł palcami od dołu do góry.
- Poczekaj...chyba za dużo wrażeń jak na jedną noc...
- Kurwa co jest ze mną nie tak?
- A czy ja powiedziałem, że coś z tobą nie tak.
- Poczekaj! – wstałam i zapaliłam światło – Powiedz mi co widzisz.
- Przestań.
- Mów co widzisz.
- Ciebie – założył sobie rękę za głowę dokładnie oglądając mój każdy fragment ciała. Nie powiem...odpowiadało mi to.
- Dokładniej.
- Zgrabną, seksowną, nagą kobietę.
- Więc o co ci kurwa chodzi?
- Nie zgasiłaś światła.
- Nie o tym teraz mówię! Dlaczego cię nie pociągam – nie wytrzymałam.
- Dziecino...- znowu cmoknął mnie w czoło – Jesteś najbardziej pociągającą kobietą jaką znam, nawet nie wyobrażasz sobie jakie katorgi przechodzę, kiedy leżę obok ciebie, głowa aż boli od różnych myśli i staram się usnąć.
- To dlaczego kurwa nie działasz, tylko zachowujesz się jak kretyn?
- Bo nie chcę cię stracić. 

'Naiwne Pytania' (4)



Nie patrzyłam na to, że chciał coś powiedzieć. Nie zwracałam uwagi na jego wołanie, że nie włożył butów czy coś. Nie odpowiadałam na jego pytania gdzie go zabieram. Po prostu ciągnęłam go za rękaw, żeby za mną szedł. Nie odezwałam się ani słowem, przy wyjściu tylko jakaś blondynka spojrzała na mnie z uśmiechem i otworzyła nam drzwi. Z jednej strony kto to był? Raczej nie wyglądała mi na dziwkę, a z drugiej gówno mnie to obchodziło. Doszliśmy pod salę, w której chłopaki zawsze mieli próby. Dosłownie wepchnęłam Stevena do środka i spojrzałam na niego gniewnym wzrokiem.
- Kto to jest? – John podszedł do mnie i ściągnął mi z ramion płaszcz, po czym odwiesił go na wieszak.
- Przyjaciel, ale chyba nie sprawi większego kłopotu – uśmiechnęłam się niepewnie – Co robimy?
Nic nie odpowiedział, po prostu podał mi mikrofon i stanął na swoim miejscu. Usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki – znałam ją świetnie. Otworzyłam usta, chcąc zaśpiewać...ale nie mogłam wydusić z siebie żadnego dźwięku. Spojrzałam na Stevena, który usnął w koncie. Wyglądał tak niewinnie.
-Przepraszam. Jeszcze raz – Ocknęłam się i przeczesałam swoje włosy.
- Nie denerwuj się – Greg uśmiechnął się w moim kierunku i poprawił swoje bębny. Westchnęłam głośno i przymknęłam swoje powieki.
- What can you see, by seven days. Your good? Wanted you see all? This pain, This all hell. You can’t see, what I see. Wanted look at all the time? All the time? – Zaczęłam śpiewać. Jak na mój gust było całkiem spoko. Znałam swoje możliwości i byłam pewna, że lepiej już nie mogę.
- To nie to – John przerwał i podrapał się po głowie - Brakuje nam Guy’a.
- Daj spokój, wiesz, że tu nie przyjdzie. Spróbujmy „No Shame”(...)
- Steven...wstawaj – zaczęłam go budzić. W sali było już pusto, próbę można było zaliczyć do bardzo nieudanych, bądź wręcz katastroficznych. Nie pasował do nich damski wokal, a tym bardziej mój, który nie był zbyt perfekcyjny.
- Jesteś tu – uśmiechnął się łapiąc mnie za rękę.
- Nie, to ty jesteś tu – puściłam go i założyłam na siebie płaszcz – chodźmy.
- Poczekaj. Zagrajmy coś – usiadł za perkusją. – Weź gitarę i zaśpiewaj.
- Mam już dość na dzisiaj – Rzuciłam torebkę na ziemie – Jestem do dupy.
- Proszę. Zamknij sobie oczy – wykonałam jego polecenie i usiadłam na wysokim krześle. Położyłam sobie gitarę na kolanach.
- I co dalej?
- Pomyśl o tym co się ostatnio wydarzyło. Pozwól swojemu umysłowi trochę się wyszaleć – zaśmiał się i przysunął się bliżej sprzętu za jakim siedział. Westchnęłam bezsilnie i zaczęłam rytmicznie uderzać w struny. Chwilę potem dołączyła do mnie lekka i przyjemna perkusja. Nie otworzyłam oczu, zrobiłam tak jak Steven mówił, z moich ust zaczęły wypływać słowa…zupełnie ich nie kontrolowałam.
- I look at you. Your eyes it’s not the same(…) – Czułam jak spod powiek wyciekają mi łzy. Tak bardzo tęskniłam za Guy’em. Chciałam, żeby teraz tu wszedł i mnie przytulił. Mógłby powiedzieć, że to już za nami, że do tego nie wróci. Moglibyśmy znowu żyć jak kiedyś. Poczułam jak czyjeś ręce mnie oplatają, wiedziałam, że to nie Guy, ale chciałam sobie to wmówić, ale ten zapach nie był jego. To nie te ramiona. To inny uścisk – podniosłam głowę i spojrzałam na blondyna, który tylko dłonią wytarł moje policzki.
- To było świetne – powiedział tylko i cmoknął mnie w czoło – nie jestem najlepszy w pocieszaniu, ale możemy iść na spacer.
- Nie...chcę iść do domu – Wstałam z krzesła i ubrałam się. Czułam, że nie prześpię tej nocy. Steven złapał mnie za rękę, żeby dodać mi trochę otuchy, uśmiechnęłam się mimowolnie i zaczęłam zamykać drzwi, żeby w nocy nikt nie wpadł na genialny pomysł i nie zajebał nam sprzętu. Oparłam głowę o ramię blondyna, nikt nic nie mówił, słychać było tylko dźwięki moich obcasów uderzających o chodnik. – Wejdziesz?
- Nie...- widziałam zakłopotanie, jakie malowało się na jego twarzy. Wiedziałam, że jak stąd pójdzie to...
- Gówno mnie to obchodzi – Pociągnęłam go za sobą.
- Lilliana, naprawdę. Chłopaki się będą martwić – jego dłonie zaczynały drżeć.
- To zadzwonisz, że jesteś tutaj – Nie dawałam za wygraną. Zwyczajnie nie mogłam pozwolić na to, żeby się zabijał. Nie on. Zrezygnowany ruszył po schodach na górę. Weszliśmy do środka. Ku mojemu zdziwieniu pies grzecznie siedział przy drzwiach i nie miał chyba zamiaru wyjść. Rozebrałam się i weszłam do kuchni i zupełnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Oczy powoli zaczynały mnie szczypać, bo ciągle próbowałam powstrzymać płacz. Słyszałam jak Steven dzwoni i informuje swoich przyjaciół, że jest u mnie. Zapaliłam papierosa i przetarłam oczy i swoje gorące policzki. Uśmiechnęłam się do Stevena, który oparł się o framugę moich drzwi.
- Załatwione. Chodźmy spać – Przytulił się do mnie, opierając mi swoją głowę na ramieniu.
- Dopalę – zaciągnęłam się mocno i położyłam jedną dłoń na jego plecach. Zgasiłam papierosa w zlewie i weszliśmy do mojej sypialni. Ściągnęłam z siebie ubrania i założyłam na siebie jakąś starą, długą i powyciąganą koszulkę. Położyłam się pod kołdrą i obserwowałam Stevena, który też pozbywał się swojej garderoby.
- Nie boisz się ze mną spać? – Spytał wkładając mi rękę pod głowę, tak bym mogła położyć się na jego ramieniu.
- A czego mogę się bać? – Zaśmiałam się patrząc mu w oczy – nie zgasiłeś światła – nic nie powiedział tylko dźwignął się praktycznie z ziemi i przełączył kontakt.
-Nie wiem, mogę zrobić wiele rzeczy – wróciliśmy do dawnego położenia, z tym szczegółem, że teraz nie widziałam jego twarzy. Nie widziałam nic.
- Nie jesteś taki – Pocałowałam go. Myślałam, że w czoło, ale to akurat była broda. Zaśmiał się delikatnie i poczochrał mnie po włosach.
- Śpij... – Poczułam jego usta na swoich wargach. Były takie miękkie, takie czułe. Jego dłonie – ciepłe i delikatne jak na perkusistę. Jedna sunęła wzdłuż mojej talii, a druga przejeżdżała delikatnie po moim brzuchu. Czułam w środku nieodpartą ochotę rzucenia się na niego. Chciałam by całował mnie mocniej, pewniej, ale nie...robił to spokojnie. Miał cały czas zamknięte oczy. Swoimi palcami badał każdy centymetr mojego ciała. Swoim językiem penetrował moją jamę ustną, ale w tak subtelny i czuły sposób...podobało mi się to. Lekko się na mnie położył, odrywają ode mnie swoje wargi. Znowu się uśmiechnął. Przejechał nosem po moim policzku, później zaczął wodzić nim po mojej szyi. Czułam jak powoli podwija za dużą na mnie koszulkę i zwinnym ruchem pozbywa się jej. Obwąchiwał moje ciało, starając się nie oderwać ode mnie wzroku. Usiadłam i przysunęłam się bliżej jego twarzy. Rozchyliłam usta, żeby znowu go pocałować...
Zaraz, zaraz czy mi się coś śniło? Z resztą kurwa, śnił mi się Steven?! Usłyszałam, że ktoś puka, więc wstałam. Stevana, nie było obok mnie. Nie było go ani w kuchni, ani w salonie. Pies też był w mieszkaniu, więc nie wynikało na to, żeby poszedł go wyprowadzić. Sięgnęłam jakąś kartkę ze stołu i otworzyłam drzwi, widząc kolesia za drzwiami podniosłam jedną brew.
- Słucham? – Przede mną stał jeden z tych jego głupkowatych kolegów, a za nim ta blondynka, która była u nich ostatnio.
- Witam. Nazywam się Duff. Przyszedłem po Stevena, gdyż mamy w chuj ważną próbę i jest nam trochę potrzebny – Jego ton był dość oficjalny. Chciało mi się śmiać słysząc sposób w jaki to powiedział i widząc jak żując gumę „przeskakuję” z nogi na nogę, a dłonie trzyma na swoich biodrach.
- Nie ma go. Napisał tylko – tu zerknęłam na kartkę i przeczytałam, wiadomość jaką mi zostawił – „Przepraszam, musiałem. Przyjdę wieczorem” – Poinformowałam kolegę i uśmiechnęłam się gniotąc papier.
- Kurwa – zaczął biec w stronę schodów
- Hej! Skąd masz mój adres? – krzyknęłam za nim.
- Znalazłem u Adlera w papierach. Nie mam czasu! Cześć! – Krzyknął zbiegając ze schodów, zostawiając mi na progu tę laskę. Spojrzałam na nią – była ładna. Nawet cholernie.
- Wejdź - uchyliłam szerzej drzwi i wpuściłam nieco zdziwioną blondynkę.
- Wiesz o co chodzi? – Zaczęła.
- Jeszcze nie, ale dojdzie do mnie jak się do końca obudzę – uśmiechnęłam się przyjaźnie, co było do mnie zupełnie nie podobne – Tak w ogóle Lilliana.
- Joan – wyciągnęła dłoń w moją stronę.
-Dobra. Czuj się jak u siebie, a ja idę...chyba spać – burknęłam i oparłam się czołem o ścianę, całkiem głośno ziewając. Dziewczyna zaśmiała się i niepewnie usiadła na krześle w kuchni. – Nie przejmuj się, to normalne. Masz na coś ochotę?
- Nie, w sumie chyba powinnam iść – podrapała się po głowie. – Nie wiem czemu Duff wybiegł, a tym bardziej nie wiem jak trafić do domu – oparła głowę o blat.
- Możesz tu zostać. Chcesz piwo? – wyciągnęłam jedną z ostatnich butelek. Joan wyciągnęła rękę i otworzyła ją zębami, po czym upiła jeden łyk.
- Jak poznałaś Stevena? – zaczęła w końcu. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam zakłopotanie. Co miałam powiedzieć? Pieprzyliśmy się?
- Długa historia – wybrnęłam jakoś z opresji i uśmiechnęłam się. Ostatnio robiłam to częściej i to chyba plus. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem czy to zasługa Stevena, czy po prostu wyszło to samo z siebie. – A ty?
- Przeprowadziłam się do Los Angeles jakieś pięć dni temu, więc nie znam jeszcze w sumie nikogo, po za chłopakami – uśmiechnęła się – Duffa poznałam w barze i tak się spotykamy od dwóch, trzech dni. Steven to sympatyczny koleś. Palisz tutaj? – wyciągnęła paczkę z kieszeni.
- Tak, jasne – Podstawiłam jej popielniczkę i usiadłam na ziemi – A skąd przyjechałaś?
- Z Polski. Z resztą to nie ważne, chcę zapomnieć.
- Ok., nie zmuszam – rozłożyłam ręce. Przymknęłam oczy. Steven, gdzie jesteś? Chyba zaczynałam się martwić o tego chłopaka. Poszedł ćpać? – Wiesz gdzie mają tę „w chuj ważną próbę?” – zacytowałam blondyna, który rano mnie obudził.
- Nie wiem jak to się nazywa, ale trafię tam – uśmiechnęła się – chcesz tam jechać?
- Tak – podniosłam się i nałożyłam na siebie jakieś spodnie, które leżały w przedpokoju, wyjrzałam przez okno. Było dość pochmurno, więc ubrałam płaszcz. Wyszłyśmy, Joan okazała się naprawdę sympatyczną i ciepłą dziewczyną. Nie rozumiałam, dlaczego zadawała się z tymi wszystkimi kretynami. Kiedy o to zapytałam, odpowiedziała, że są sympatyczni. Chuj prawda. To prostacy z wysokim ego, no oczywiście po za moim Stevenem. Moim? W sumie mogę go chyba tak nazywać, bo z tego wszystkiego został mi tylko on i zespół. No i teraz doszła jeszcze Joan. Odkąd tu mieszkam zawsze chciałam mieć przyjaciółkę, ale wszystkie laski miały mnie za ordynarną, bezczelną laskę, która pozwala swojemu facetowi posuwać na boku. W sumie było w tym trochę racji, ale po co mam kogoś udawać? Joan mimo swojego wyglądu, czuła rock’n’rolla…dało się to odczytać z jej oczu. I co najważniejsze – akceptowała mnie i czuła się coraz swobodniej w moim towarzystwie.
- Masz może papierosa? – zwróciłam się do niej, kiedy stanęliśmy pod salą, w której odbywała się „w chuj ważna próba”.
- Jasne, trzymaj. – nie gasząc papierosa weszłyśmy do środka. Patrzyłam na Stevena – żałowałam, że tu przyszłam. Po co mam patrzeć na niego w takim stanie? Był blady, spocony, ledwo utrzymywał rytm grając. Joan rozmawiała z jakąś rudą laską, która podeszła, żeby poprosić o ognia. Chyba się znały, ale nie wnikałam w to. Usiadłam na jakiejś skrzynce i podparłam głowę swoją dłonią. Patrzyłam na nich, wyłączając słuch. Widziałam jak Steven próbuje na mnie nie patrzeć, chyba było mu wstyd. Chociaż nie wiem, ale wyglądał na nieźle zakłopotanego. I dobrze! Miał się tak czuć! Grali jakąś piosenkę, której nie znałam, w sumie znałam dwie, albo trzy, bo dalej nie dosłuchałam ich płyty. Schowałam twarz w dłoniach. Jak miałam mu pomóc? Przecież nie zabronię mu tego, nie postawię mu ultimatum, bo to by była za duża strata dla mnie. W tym momencie bez niego…nie wyobrażałam sobie tego. Możliwe, że zaczynałam do niego coś czuć? Przecież to absurdalne. Kocham Guy’a! A może już nie? Podniosłam głowę i zobaczyłam jak Steven upada na ziemię. A co mnie najbardziej przeraziło, nikt nie zareagował, po prostu grali dalej! Podniosłam się szybko i podbiegłam w stronę chłopaka. Zaczęłam klepać go lekko po policzku, ale to nic nie dawało. Podniosłam jego powiekę, oczy latały mu we wszystkie strony. Krzyknęłam do Joan, żeby mi pomogła. Podeszły do mnie obydwie, pomogły mi go podnieść. Zaczęłyśmy wynosić go na świeże powietrze. „Patrzysz w moje oczy i co czujesz? Widzisz strach? Nie, to ty się boisz o mnie. Nie chcesz, żebym płakała. W tym momencie to wszystko jest w środku twojego umysłu. Świat wiruję przed twoimi oczami. Ile jeszcze razy mam powtarzać, żebyś w końcu mnie usłyszał? Wczoraj jest takie dziwne, powiedziałam ci w ciszy, pytałam dlaczego?”
- Hej! Co wy kurwa odpierdalacie? – wokalista krzyknął do mikrofonu, przerywając śpiew – Zostawcie go! – złapał Joan za ramię.
- Weź się zastanów człowieku. Nie wiem na jakiś prochach jesteś i czy zdajesz sobie sprawę z zagrożenia, ale lepiej rusz dupę i nam pomóż! – Tamta dziewczyna krzyknęła stawiając się chłopakowi.
- Monica, spokojnie, wiesz, że to się zdarza często, więc dlaczego nagle robisz z igły widły?
- Pierdol się Rose – Odburknęła i poprawiła sobie rękę, Stevena, który mamrotał coś pod nosem. Posadziłyśmy go na ławce przed wejściem. Otwierał powoli oczy, chciał coś powiedzieć, ale nie miał siły.
-Weźcie go do domu – odeszłam od nich. Czułam jak moje oczy zapełniają się łzami. Słyszałam jak Steven wymamrotał  moje imię co tylko spotęgowało wylew moich łez. Zapięłam swój płaszcz i pobiegłam do sali w której mieliśmy próby. Otworzyłam drzwi, w środku był tylko Greg, który stroił swoje bębny. Usiadłam pod ścianą i sięgnęłam jakiś kawałek papieru.
„The time. I met you,
Screaming to your ears,
Your name.
I see the fire in your eyes.
Just try.

Now your eyes,
Blank, I don’t see them myself.
Your eyes don’t laugh like a yesterday

Where is your joy?
Night, when you watch
Of me.
Today I can make you.
Please, let me…”
Nie wiedziałam do kogo bardziej pisałam ten tekst. Miałam przed oczami tylko i wyłącznie Stevena, ale czytając to na nowo pomyślałam o kimś innym...
Poczekaliśmy na wszystkich. Zasadniczo niedługo. John wszedł i odstawił swoją gitarę pod ścianę. Miał podkrążone oczy, widać było, że nie spał. Podejrzewam, że on najbardziej przejmuję się losem tego zespołu, tylko zupełnie nie rozumiem dlaczego. Przecież mógłby w końcu zrobić coś nowego. Z innymi, lepszymi ludźmi.
- Słuchajcie, jutro jest koncert. Nie wiem jak to zrobimy, ale musimy wystąpić – powiedział zachrypniętym i naprawdę zrezygnowanym głosem.
-Mam coś – podałam mu kartkę – wiem, że to nie arcydzieło, ale spróbujmy – tak żałowałam, że nie mogłam im pomóc. Chciałam, starałam się, ze wszystkich sił.
- Spróbujmy – podłączył się do wzmacniacza i usiadł na krześle. Tekst położył sobie na kolanie, chcąc dorobić do tego jakąś muzykę(...).
-Lilliana...- John zatrzymał mnie, kiedy wychodziłam – Chciałem ci podziękować.
- Za co? – Uśmiechnęłam się wyciągając sobie włosy spod płaszcza.
- Za to, że jednak zdecydowałaś się nam pomóc – przytulił mnie – Damy jutro czadu!
- Jasne, do zobaczenia – Wyszłam. Deszcz lał tak potwornie, że wystarczyła niecała minuta, żebym była cała morka. Jednak, nie śpieszyłam, było mi wszystko jedno. Włosy przyklejały mi się do twarzy i wchodziły mi w oczy. I co z tego? W butach miałam pełno wody...Stanęłam pod moim domem. Weszłam po schodach szukając kluczy w kieszeni. Zobaczyłam Stevena, który spał oparty o moje drzwi. Kucnęłam przy nim i przejechałam ręką po jego policzku. Otworzył oczy, zaczął płakać.
-Lilliana...ja już nie mogę...- oparł się twarzą o moje ramię – proszę pomóż mi – był taki bezradny. Wplątałam rękę w jego gęste włosy i przycisnęłam go mocniej do siebie.
-Wejdźmy, napijemy się czegoś ciepłego – otarłam jego policzki. Wstał i jedną ręką podparł się ściany. Od razu weszłam do kuchni i zrobiłam gorącą herbatę. Patrzyłam na Stevena, jak kładzie się na ziemi i patrzy się gdzieś przed siebie. „Jak mam ci pomóc? Co mam zrobić, jak mam się zachować?”Postawiłam dwa kubki na stole i usiadłam obok niego. Widziałam, że znowu płakał. On przynajmniej żałował tego, a Guy? Bawił się w najlepsze. Blondyn przełożył głowę na moje uda i przytulił się do mojego brzucha. Wkładał w to resztki sił, nie miał ich za wiele. Wyglądał jakby miał zaraz umrzeć, w sumie życie rzeczywiście z niego wyciekło.
- Nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj mnie tak jak Guy’a.
- Spójrz na mnie. Nie zostawię cię – przyłożyłam czoło do jego czoła. Czułam jak drżą wszystkie jego mięśnie. – Odwieźć cię do domu?
- Nie mogę tu zostać? Nie chcę do nich wracać – Moja koszulka była mokra – Tam czuje się gorzej. Tam mam towar, nie chcę już brać – mówił szybko i ledwo zrozumiale.
-Zostań – Zaczęłam gładzić jego czoło i włosy – Chodź, położysz się na miękkim – Podniosłam się, a on ze mną. Położył się i nakryłam go kołdrą. Pies podbiegł i położył łeb na skraju materaca. Steven od razu przysunął się do zwierzaka tak, że nos miał przy jego uchu, a ręką drapał go po pyszczku. Uśmiechnęłam się na ten widok - Prześpij się, będę w kuchni. – Pokiwał głową, a ja cicho zamknęłam drzwi. Nie wierzyłam w rozwój sytuacji. Nie wierzyłam, że ten chłopak mógł się doprowadzić do takiego stanu. Po co zaczynał ćpać? Przecież skutki tego są do przewidzenia. Otworzyłam lodówkę. Nie było w niej nic po za dwoma butelkami piwa i jednym jajkiem. Będzie trzeba zadzwonić do rodziców, albo czeka mnie śmierć głodowa. Może na jutrzejszym koncercie uda się coś zarobić. Westchnęłam głośno i otworzyłam drzwi, bo po moim mieszkaniu rozległo się pukanie. To była ta ruda dziewczyna – Monica, o ile udało mi się dobrze zapamiętać. Kurwa skąd oni wiedzieli gdzie ja mieszkam?!
- Nie przeszkadzam? – uśmiechnęła się krzywo.
- Nie, wejdź – wpuściłam ją, chwilę później wyjęła zza pleców butelkę jakiegoś zagranicznego wina.
-Przyszłam zapytać czy nie ma tu Joan, ale nie wypadało mi tak z pustymi rękami... – wręczyła mi trunek. – Nie wiesz może gdzie ona  jest? Poszli z Duffem dwie godziny temu szukać Stevena, bo gdzieś spierdolił i jeszcze ich nie ma.
-Gdzie są, nie wiem,…ale Steven śpi u mnie w sypialni – uśmiechnęłam się – i myślę, że trochę tu zostanie. A tak w ogóle kim jesteś? Bo nie miałyśmy okazji się nawet poznać.
- Monica, dziewczyna Slasha.
-Aha. A kim jest Slash? – skrzywiłam się i otworzyłam butelkę. Monica zaczęła się śmiać i sięgnęła szklankę do której wcześniej nalałam jej wina.
- Gitarzystą. To ten w lokach – zaczęła gestykulować rękami. –Nie poznałaś ich?
-Aaaaa, małpa! – wybuchnęłam śmiechem – Nie ważne. Nie, nie poznałam. Znam Stevena i tyle mi wystarczy. Nie chcę wchodzić w jakieś zażyłości z nimi.
- Dlaczego? – Odstawiła puste szkło na stół.
- Wiesz, nie zrobili zbyt dobrego wrażenia. Tego rudego nie trawię. Ten twój – nie gadałam z nim, ale to dziwkarz. A ten cały Duff w sumie mi nie przeszkadza, ale mam go gdzieś. – podsumowałam wszystkich i znowu polałam.
- A Izzy?
-A kto to Izzy?
- To ten czwarty, takie ciemne włosy – zaczęła opisywać chłopaka.
- Nawet go nie widziałam, ale podejrzewam, że też coś z nim nie tak. – Zerknęłam w stronę sypialni – Steven długo ćpa?
- Może nie długo, ale dużo. Zaczęło się od wieczorków narkotykowych, jakie sobie urządzali. A teraz? Proszę...
Steven, jest pierdolonym idiotą. Wiem, że chcesz się poprawić. Życzę ci tego zcałego serca, ale nie wiem jak ci pomóc. Chcę, ale nie potrafię.
Patrzyłam jak Monica przerzuciła się już na butelkę, bo nie było sensu pić ze szklanek. Nie rozumiałam ani jej, ani Joan, ale rozumiałam moich wcześniejszych przyjaciół. Teraz wiem, dlaczego reagowali tak mój związek z Guy’em – z boku to rzeczywiście wygląda dziwnie. Siedziałyśmy razem dosyć długo, a kiedy wyszła od razu położyłam się obok Stevena. Chciałam się wyspać przed koncertem, ale widząc jego, jak niespokojnie spał, położyłam się na jego ramieniu. Przytulił mnie przez sen. Chciałam być blisko niego, jak miałam odczytać to co do mnie czuje? Odkąd się poznaliśmy, nie było między nami żadnego bliższego kontaktu. Chyba powoli się zakochiwałam na nowo. Nieszczęśliwie? 

'Dałeś mi muzykę' (3)


Nie usnęłam, bo nie mogłam spać – przecież ten kretyn dalej poszedł ćpać! Naprawdę tego nie rozumiem, przecież to jest fajne jednorazowo. Po co w to kurwa wchodzić głębiej? Podniosłam się i wyjrzałam, by zobaczyć czy Steven poszedł, ale nie…siedział przy stole i pił gorącą herbatę. W rękach trzymał jakąś starą gazetę i uśmiechał się w jej kierunku. No właśnie! Można żyć bez dragów i mieć normalne życie. Jak on to robi, że cały czas się śmieje?
- Nie przeszkadzam? – Usiadłam obok niego i wzięłam od niego kubek.
- To chyba ja powinienem o to zapytać. Mam dzisiaj niespodziankę dla ciebie, ale teraz idź się umyć, a ja wyprowadzę Psa – Wstał i sięgnął smycz z wieszaka. Weszłam do łazienki sobie wody do wanny. Nie wiem jak długo tam siedziałam, ale kiedy wyszłam Steven już znowu był w moim mieszkaniu. Zadowolony Pies podbiegł do mnie i oparł się ubłoconymi łapami o biały ręcznik, którego jeszcze nie zdążyłam zmienić. Steven, jak to zauważyłam miał w zwyczaju, wyszczerzył ząbki.
- To może ja... - urwał, patrząc jak jedną ręką odganiam zwierze, a drugą przytrzymuję kawałek materiału. W końcu udało mi się dostać do szafy, skąd wyciągnęłam pierwsze-lepsze ubranie. Po chwili weszłam do kuchni, gdzie blondyn przeglądał tę samą, starą gazetę, co rano.
- No więc, co to za niespodzianka? - podpadłam się pod boki.
- Zabieram cię dziś do siebie, chcę, żebyś zobaczyła, jak mieszkam - pociągnął mnie za rękę na korytarz, zamknął drzwi kluczami, które Bóg raczy wiedzieć, skąd wziął i tyle, co moje mieszkanie nas widziało. Dreptaliśmy obok siebie pod ramię. Chłopak, co chwilę rzucał jakimś zabawnym dowcipem, czym niesamowicie poprawiał mi
humor. Chwilami nawet zapominałam o Guy'u i jego ciągłych problemach. Wiedziałam, że nadużywał i to mogło w końcu doprowadzić do najgorszego, ale nie umiałam go powstrzymać. Nikt nie miał nad nim kontroli, a nawet, jeśli 
ktokolwiek mógłby nad nim zapanować, na pewno nie na długo. Człowiek ma wolną wolę, a to, że niektórzy korzystają z niej nie w ten sposób, co należy, to już ich sprawa.
- O, to tu! - wskazał palcem kamienicę, która bez wątpienia mogłaby być scenografią jakiegoś horroru.
- Niezbyt przyjemna okolica - rozejrzałam się dookoła i podrapałam się po głowie.  Pociągnął mnie lekko za sobą i otworzył drzwi. Od progu rzucił tylko „zamknij mordę” na co blondyn siedzący w salonie wybałuszył tylko oczy i rozłożył ręce w geście, że rozumie. Jakbym zobaczyła go gdzieś na ulicy, pomyślałabym, że to Steven, ale to tylko kwestia bujnych blond włosów. Westchnęłam głośno i odwiesiłam swój płacz na wieszak.
- Chodź – Stevan podszedł do jakiś drzwi i wpuścił mnie do środka. We wnętrzu pokoju było brudno, ale co z tego? W końcu to facet, który mieszka z bandą niewyżytych kolegów. Uchylił okno, by wpuścić trochę powietrza – Przepraszam za stan, ale sama wiesz, że kilka ostatnich godzin, przebywam tylko u ciebie.
- Daj spokój – machnęłam ręką i usiadłam niepewnie na łóżku – Chyba jeszcze nie widziałeś prawdziwego burdelu... - przemyślałam chwilę dwuznaczność tego słowa. - Znaczy się bałaganu - poprawiłam się i niemal natychmiast usłyszałam śmiech Stevena. 
- Świat bez dwuznaczności byłby smutny - cały czas uśmiechając się otworzył szafkę, a z niej niemal wysypały się dziesiątki, jeśli nie setki, płyt winylowych. Otworzyłam szerzej oczy. To można mieć aż taką kolekcję?! Wstałam z łóżka i podniosłam kilka tytułów. Queen, Hendrix, Joplin... Sama klasyka! 
- Jeszcze pewnie zaraz wyciągniesz magiczną różdżkę i wyczarujesz gramofon, co? - Położyłam płyty na stoliku, a w tym samym czasie chłopak ustawił obok najpiękniejsze cacko odtwarzające winyle, jakie w życiu widziałam.
- Pomijając dwuznaczność owej magicznej różdżki, to owszem, gramofon też posiadam - uśmiechnął się bardziej niż zwykle. Nic już nie odpowiedziałam, tylko usiadłam obok niego i zaczęłam przeglądać resztę pudełek z płytami.
- Tę... – uśmiechnęłam się wręczając mu jedną z nich. Wybrałam Ramones.
- Niech będzie – Wyciągnął czarną płytę i włożył w gramofon. Ze skupieniem ułożył igłę, tak by trafić na pierwszy utwór i ustawił częstotliwość – Proszę.
Położyłam się na plecach i przymknęłam oczy. Tupałam nogami w rytm muzyki i bawiłam się swoją grzywką. Sięgnęłam po pudełko czytając wszystkie tytuły.
- Weź siódemkę – uśmiechnęłam się, na co Steven spełnił moją prośbę. Naprawdę lubiłam tego chłopaka. Biła od niego jakaś pozytywna energia, nigdy nie miał żadnych załamań, gorszych dni, nie widziałam, żeby go coś denerwowało, albo, żeby ktoś mu zalazł za skórę. Był po prostu pozytywny! I cholernie zastanawiało mnie jak on to robi. „To magia. Przymykasz powieki i jesteś w świecie bajek. Nad twoją głową latają dobre wróżki, a krasnale przebiegają tuż przed twoimi stopami. Słychać śmiechy Piotrusia Pana i Wendy bawiących się gdzieś nieopodal, a ty? Skąd się tu wzięłaś”.
- Co się tak na mnie patrzysz?
- Zamyśliłam się – i zaczęłam nucić – Baby, I love you, come on baby
- Mogę ci zadać pytanie?
- Jasne, wal...
- Jak to jest z Guy’em? – No i teraz chciałam umrzeć. Po cholere chciał o tym rozmawiać? Przecież kurwa wiedział, że ćpa, był przy tej rozmowie i raczej mógł zauważyć, że nie jestem zwolenniczką nałogowców. Jednak chyba po chwili chyba zobaczył moją frustrację i zmienił trochę pytanie – Chodzi mi o wasze relację. Wiesz, jednego dnia uprawiamy seks, a następnego on przychodzi i jak gdyby nigdy nic widzi mnie u ciebie w mieszkaniu i nie reaguje. To twój facet tak?
- Tak. Ale jesteśmy w takim jakby...otwartym związku. To, że u mnie byłeś, wierz mi, że nie było mu obojętne. Tego dnia po waszym koncercie, za wszelką siłę chciał cię wywalić, ale spałeś jak zabity i nie daliśmy rady cię wynieść – zaczęłam się śmiać – a teraz ma narkotyki, więc dopóki ma pieniądze, nie jestem mu potrzebna. – Odpaliłam papierosa i spojrzałam w ziemię. - Chcesz posłuchać jak gramy?
- Cóż za wyróżnienie - rozpromienił się. - W sumie... Czemu by nie? - klapnął obok, a sprężyny w łóżku nieco zatrzeszczały. - Pod warunkiem, że ty następnym razem wpadniesz nie tylko pooglądać, jak składamy sprzęt - objął mnie, a ja cicho cię zaśmiałam. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, przerywaną tylko pojękiwaniami dochodzącymi z sąsiedniego pokoju. Powiedzenie, że ściany mają uszy nabrało nowego sensu.
- A Guy nie będzie miał nic przeciwko? - zapytał po chwili, a jego entuzjazm nieco opadł. Westchnęłam. Czym on się tak przejmował? Guy ma teraz ważniejsze rzeczy do roboty, niż próba. I niekoniecznie lepiej a tym wyjdzie.
- Pieprzyć, musisz nas posłuchać! Mówię nas, bo to jakby moja rodzina. Wypromowałam ich o ile można to tak nazwać od samego początku, ale kocham ich jak braci...na pewno się dogadacie – poklepałam go po ramieniu – A teraz pokaż mi jak wy gracie! Macie już jakąś płytę?
- No mamy...ale ja się wstydzę – machnął ręką i wygrzebał kolejną płytę – Dobra. – Podniósł igłę i włożył kolejnego winyla. Wokalista miał dosyć specyficzny głos. Trochę dziwny. – Jak ci się nie podoba to mów.
- Daj mi wysłuchać! – Krzyknęłam na niego i sięgnęłam pudełko. – Welcome to the Jungle? Ciekawy tytuł.
- Z tytułem wiąże się taka zabawna anegdotka, ale to może przy innej okazji, bo ja opowiadając zawsze coś spieprzę - usprawiedliwił się, na co tym razem ja machnęłam ręką.
Głos wokalisty chwilami zmieniał się w nawet przyjemny dla ucha skrzek, co nadawało mu oryginalności. Potem nienaganna solówka, łatwo wpadająca w pamięci, tempo cały czas trzymające nastrój. Kiwałam głową do taktu, coraz mocniej, aż w końcu moje włosy zaczęły wycierać ściany pokoju.
"It's gonna bring you down, huh!" -- skończyła się piosenka, a ja ukradkiem spojrzałam na Stevena, który spięty czekał na moją reakcję.
- Spoko – uśmiechnęłam się.
- Tylko tyle? – Zaczął się śmiać i znowu podniósł igłę.
- Ej! Zostaw, chcę dalej posłuchać! – Ten tylko zaczął się śmiać i włączył kolejną piosenkę. Patrzyłam jak jego dłonie wybijają rytm, jak poruszał głową i resztą swojego ciała. Ten chłopak naprawdę kochał muzykę. Miło było popatrzeć na kogoś takiego. W tej kwestii przypominał mi John’a. Obaj poświęciliby wszystko dla muzyki. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to kwestia powołania, przecież nie każdy idiota nauczy się grać na czymś tak, by można było zatracić się w dźwiękach wydawanych przez instrument. Nie każdy uderzy pałeczką w takie miejsce werbla, by wydał odpowiedni dźwięk, dla większości werbel to werbel, brzmi zawsze tak samo. Tak samo najprostsze chwyty gitarowe słyszy się inaczej, gdy są grane z pasją, a w tym momencie mogłam powiedzieć, że i blondyn, i John mieli ją w sobie. Ja chyba też gdzieś ją chowałam, ale nie miałam na tyle jaj, żeby ją ujawnić. Chyba dużo bardziej wolałam przebywać z muzykami, niż sama ją tworzyć, ale to może dlatego, że nie miałam z tym, aż tak dużej styczności. Dobra może po za babską kapelą w szkole średniej – ale to się nie liczy! Lubię załatwiać koncerty, lubię patrzeć jak moi znajomi osiągają sukcesy. Lubię chodzić na próby, występy i chyba to mi wystarczy, chociaż owszem chciałabym stanąć kiedyś na scenie. Może jakiś duet z Guy’em?
- O czym myślisz? – Steven wyciągnął papierosa ze swojej kieszeni. Był lekko nadłamany i pogięty, ale mimo to go odpalił.
- O muzyce – uśmiechnęłam się i oparłam brodę o kolanach.
- Też lubię o niej myśleć. Naprawdę, to cudowne uczucie, kiedy wiesz, że w życiu możesz stracić wszystko. Wszyscy cię opuszczą, ale nie ona... – zaciągnął się i zaczął się śmiać – gadam jak nienormalny.
- To piękne – uśmiechnęłam i się i zaczęłam bujać się w rytm „Paradise City”
- Jeśli kiedykolwiek będziesz wybierał się do takiego miasta, weź mnie ze sobą - sprzedałam mu kuksańca w przedramię. - Może niekoniecznie potrzebuję tam ładnych panienek, ale jakaś odskocznia od tej rutyny by się przydała - ile można w kółko robić to samo? Miałam ochotę sprawić, by życie zaczęło wyglądać trochę inaczej. Cóż, może niekoniecznie dla wspomnień, bo tych miałam aż w nadmiarze, ale... Ile jeszcze jest jeszcze rzeczy, których nie zrobiłam? I dlaczego moje marzenia miałyby się nigdy nie ziścić? Dlaczego nie mogę pokierować światem tak, by wszystko szło po mojej myśli? Okey, raczej mało prawdopodobne jest to, że nauczę się latać, ale odciągnięcie Guy'a od narkotyków było jak najbardziej możliwe. Przed odważeniem się na pokazanie jaj i ujawnieniem się jako muzyka też nie stała żadna przeszkoda. Czy czegoś się bałam? I jeśli tak, to czego? Może za bardzo przywykłam do tego, że wszystko biegnie swoim torem i nie mam na to wpływu?
- No przecież cię tu nie zostawię – powiedział to takim tonem, jakby to było oczywiste od lat.
- Wiesz...chyba się będę już zbierać – Było naprawdę miło, ale przez ciągłe wrzaski, trzaski, śmiechy i dziwne jęki czułam się cholernie nieswojo. Chyba wolałam się zamknąć w domowym zaciszu.
- Odprowadzę cię, ale poczekaj tu sekundkę – podniósł się szybko i wybiegł. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się sama do siebie. Steven wrócił chwilę później z jakąś ogromną torbą.
- Wprowadzasz się do mnie? – zaczęłam się śmiać widząc jego bagaż.
- Nazywaj to jak chcesz, chodź. – Ubraliśmy się, wyszliśmy, nie zamieniając z nikim ani jednego słowa.
- No powiedź mi co tam masz! – Całą drogę próbowałam go namówić, by powiedział mi co jest zawartością magicznej torby.
- Prezent. Masz, ale zobacz co to dopiero jak wejdziesz do mieszkania – Pocałował mnie w policzek i szybko odszedł. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć. Wchodziłam na górę po schodach i na półpiętrze zobaczyłam siedzącego John’a.
- Co tu robisz?! – Uściskałam go i podałam mu rękę by pomóc mu wstać.
- Przyszedłem pogadać – Jego mina nie wskazywała na nic dobrego. Otworzyłam drzwi, a Pies oczywiście musiał wybiec. Do tego oczywiście musiał perfidnie naszczać Willsonowi na wycieraczkę. Zajebiście.
- Chodź tu sukinsynie...- pociągnęłam Psa mocno za obroże – John wchodź – otworzyłam nogą szerzej drzwi i dosłownie wrzuciłam Psa do środka. Chciał na mnie warknąć, jednak w porę się opamiętał i potulnie skulił się na swoim miejscu. 
- Siadaj, kawy, herbaty? Może czegoś mocniejszego? - spytałam, kiedy rozgościliśmy się w kuchni. Coś mi mówiło, że to nie będzie zwyczajna, popołudniowa pogawędka przy ciasteczkach. No i się nie myliłam.
- Nie, nie... Dziękuję... - mimo odmowy i tak postawiłam na stole dwie butelki piwa. - Wiesz, jestem w dość nietypowej sprawie... - zaczyna się. - I tak trochę niezręcznie, ale trudno. Chodzi o Guy'a - wstrzymałam oddech.
- Coś z nim nie tak? - zaniepokoiłam się. Rano jeszcze żył, więc raczej jakiś tragiczniejszy wypadek odpadał.
- W sensie fizycznym wszystko powinno być z nim w jak największym porządku, przynajmniej tak przypuszczam - czyli nie przyszli mnie zawiadomić o pogrzebie, kamień z serca! - Nie widziałem go od kilku dni, nie pojawia się na próbach, nie odbiera telefonów, nie otwiera drzwi... Widziałem go ostatnio na ulicy, szedł z tym bezzębnym ćpunem, Alan mu chyba. Chciałem go wtedy zawołać, ale spierdolił, jak tylko mnie zobaczył... Dziwne z jego strony, ale nie przewidzisz ruchów naćpanego - z politowaniem pokiwałam głową. Guy, w co ty się pakujesz? Dlaczego robisz to wszystkim w około, dlaczego po prostu nie znajdziesz w sobie krztyny rozumu i nie przystopujesz, zanim rozpieprzysz wszystko, co masz? - A, jak dobrze, wiesz, w piątek załatwiłaś nam koncert w Whisky A Go Go i to dla nas wielka szansa... - przerwał, otworzył piwo i wziął zacny łyk. Przypuszczałam, co zaraz nastąpi, ale nie byłam do końca pewna, więc nie mówiłam nic. John popatrzył za okno.- Potrzebujemy cię, musisz stanąć za mikrofonem zamiast niego - spojrzał mi prosto w oczy. A mi było najzwyczajniej w świecie wstyd za mojego chłopaka. Jak zwykle zawalał, olał nawet to, co zwykł uważać za najważniejsze, dla jakiegoś świństwa. Czy muzyka naprawdę znaczyła dla niego mniej niż dragi? Westchnęłam i przejechałam dłońmi po mojej twarzy.
- Spróbuje najpierw go znaleźć, a potem będziemy myśleć. – Kucnęłam przy nim i złapałam go za ramiona – Nie dam wam zginąć.
- Maleńka...- Przytulił mnie. Chyba płakał, ale nie broniłam mu tego. John był cholernie uczuciowy i zawsze wszystkim się przejmował.
- Popatrz na mnie – ujęłam jego twarz – Zawsze będę po waszej, a właściwie to po twojej stronie. Rozumiesz? Będę do końca.
- Dziękuję ci – otarł swoją twarz – Idę, nie będę ci już przeszkadzał.
- John, ale ty mi nie przeszkadzasz! – krzyknęłam, ale było już za późno. Wyszedł. I co teraz robić? Iść rozpierdolić Guy’a  i zmusić go, żeby zaczął grać, czy zająć się tym sama? Ubrałam znowu płaszcz i pokierowałam się w stronę wyjścia, jednak w oczy rzuciła mi się torba, którą dostałam od Stevena. Sięgnęłam ją – była ciężka. Odsunęłam powoli suwak i szeroko się uśmiechnęłam się. Wyjęłam stary gramofon. Położyłam go na stole i przeczytałam przyczepioną karteczkę. „Kochasz muzykę, ale nie masz jej na czym słuchać! Niech ci służy tak jak mi, przez te wszystkie lata. Steven”. Spakował też kilka płyt, więc automatycznie zaczęłam przeglądać pudełka. Podłączyłam sprzęt i włożyłam Paranoid, Black Sabbath. Oparłam się o kanapę i zaczęłam się śmiać jak dziecko. Powinnam mu chyba podziękować...ale nie najpierw do Guy’a. Wyłączyłam gramofon i zamknęłam Psa. Wyszłam na ulicę i zaczęłam się kierować z stronę domu Alana, bo to, że Guy nie mieszkał u siebie było oczywiste. Byłam na tyle wkurwiona, że szłam z prędkością światła. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam na miejsce. Dom kilkurodzinny położony w pozornie porządnej okolicy. I pewnie ta nadziemna była porządna. Za to podziemie było królestwem narkotyków, do którego wchodziło się przez piwnicę Alana, właśnie pod tym budynkiem. Minęłam furtkę, domofon nie był potrzebny - drzwi były zawsze otwarte. Serce biło mi jak opętane. Zeszłam schodami do piwnicy. Odór fajek, taniego wina i potu unosił się wszędzie, zatkałam ręką nos i starałam się iść na bezdechu, co, z racji przyspieszonego tętna, marnie mi szło. W pewnej chwili oparłam się o ścianę. I co wejdę tam i powiem, że ma iść na próbę? Tak! Stanęłam w końcu za drzwiami. Spojrzałam na Alana, bo on pierwszy rzucił mi się w oczy. Miałam ochotę rzygnąć, patrzyłam jak wyjmuję sobie igłę spod kolana. Żebyś od tego zdechł – przeszło mi przez myśl, ale spojrzałam na Guy’a. Nic nie mówiąc stanęłam obok niego, wciąż nie odrywając od niego wzroku. Podniósł głowę, ale nie był w stanie skupić wzroku. Na jego rękach, było tyle nakłuć, że aż mnie zaczęły boleć ręce.
- Jesteś pierdolonym egoistą. Powinieneś się trochę opamiętać, bo wystawiasz swoich przyjaciół. Im na tym zależy, to dla nich najważniejsze, a ty? Rób co chcesz... – Odwróciłam się, uprzednio częstując się czyimś papierosem.
- Lilly nie pierdol. Chcesz? – Alan wyciągnął strzykawkę w moją stronę. Kopnęłam ją, po czym na jego oczach zdeptałam – Co ty kurwa robisz. Wiesz, że to drogie?! Po za tym ja pierdolę, zostało już tak niewiele! – Nie mógł się nawet podnieść. Z bezradności zaczął płakać
- Nie nazywaj mnie Lilly, okey? Zabijajcie się sami ćpuny! – krzyknęłam i wbiegłam na górę. Na schodach został tylko popiół, który co chwilę odrywał się od fajki. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Niestety, włosy i ubranie zdążyły przesiąknąć tym odorem z dołu. Obiecałam sobie, że nigdy więcej tam nie pójdę, choćby nie wiem co. Skręciłam w stronę parku, ale po chwili zmieniłam zdanie i ruszyłam w stronę domu. Nie mogłam uwierzyć, że to całe gówno jest dla niego ważniejsze, że nie ma w sobie wolnej woli. Mógł osiągnąć wszystko, a zamiast tego... Zabijał się. Z każdym dniem coraz bardziej. A nie miałam zamiaru na to wszystko bezradnie patrzeć. Albo wóz, albo przewóz. Zaciągnęłam się ostatni raz, wrzuciłam peta do ścieków. Dym dostał mi się do oczu, a te natychmiast się zaszkliły. Przetarłam je nadgarstkiem, na którym zostały ślady tuszu do rzęs. Stanęłam przy budce telefonicznej, wrzuciłam kilka drobniaków i wykręciłam numer John’a. 
- Tu Lilliana, nie mam wiele czasu, więc chcę powiedzieć, że Guy, nie jest w stanie nawet myśleć, więc przyjdę wieczorem na próbę. 
- Czekamy  - nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo nas rozłączyło. Kurwa to takie dobijające, że mam dwadzieścia trzy lata, a rodzice dalej wysyłają mi pieniądze, żebym mogła przeżyć. Może czas zacząć jakąś pracę? Weszłam do swojego mieszkania i dosłownie rzuciłam się w kierunku gramofonu. Trzęsącymi dłońmi przerzucałam płyty. - Appetite for distuction? -  Powiedziałam do siebie. Uśmiechnęłam się, bo dzisiaj już widziałam tę okładkę. Złość mi przeszła, wolałam zatopić się w dźwięki muzyki. Położyłam się na kanapie i obracałam pudełko w dłoniach. Po chwili w pomieszczeniu rozległy się pierwsze dźwięki „Welcome to the jungle”. Dzisiaj naprawdę czułam się jak w dżungli, a zdecydowana większość ludzi przypominała mi orangutany. A zwłaszcza mój chłopak. Rozumiem, hedonistyczny styl życia i te sprawy, sama uważałam się za hedonistkę, ale bez przesady, nie chciałabym skończyć jak Morrison... Dragi były jedną z tych rzeczy, która nigdy nie znajdzie się w moim posiadaniu. Zwlekłam się z wersalki, musiałam jakoś ogarnąć się zanim pójdę na próbę. Musimy ustalić, co i jak, Guy raczej nie wróci już do zespołu, na chwilę obecną za bardzo pochłonął go świat własnych wizji i urojeń. Powinnam jeszcze chyba iść do Stevena i mu podziękować? Zerknęłam na zegarek - była szesnasta, więc spokojnie mogłam jeszcze do niego iść. Gwizdnęłam na Psa i zapięłam mu smycz na obroży. Nie śpieszyłam się, kupiłam w kiosku papierosy, wydając przy tym swoje ostatnie pieniądze. Chuj z tym, stanęłam znowu przed tą straszną kamienicą. Zapukać, czy wejść jak do siebie? Zapukałam i otworzył mi...goryl. Nie widziałam jego twarzy, bo jego loki zasłaniały mu całą twarz. Istne zwierzę! 
- Nie wiedziałem, że w waszej agencji macie takie usługi. Seks ze zwierzętami? - Mężczyzna podrapał się po głowie. 
- Pieprz się, ja do Stevena - wyminęłam go i weszłam do pokoju blondyna. Chociaż miałam ochotę uciekać. 
- O Lilliana! -  Wstał w podłogi, chwiał się na nogach ??? Podoba mi się prezent? - Tak, przyszłam ci podziękować...- odsunęłam się od niego. Patrzyłam w jego rozszerzone do granic możliwości źrenice. Steven dlaczego?! Dlaczego ty też musisz mi to robić...?
- Chciałam ci podziękować za prezent, ale widzę, że przeszkadzam, więc lepiej już pójdę - odwróciłam się na pięcie, jednak blondyn złapał mnie za ramię i zatrzymał w pokoju. Czy jemu też muszę przemawiać do rozsądku? I czy też uparcie będzie twierdził, że to nic takiego i że z dnia na dzień może to rzucić? Żałosne, jak bardzo ludzie potrafią się oszukiwać...
- Nie przeszkadzasz - mruknął ledwo zrozumiale. - Ja tylko... No ten... - szukał odpowiednich słów, na darmo. 
- Idę, daj znać, gdy będziesz w lepszym stanie - i nim znów zdążył mnie złapać, opuściłam mieszkanie z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Po cholerę ludzie ładują w siebie to gówno?! Było mi go cholernie szkoda. Wiedziałam, że Steven taki nie był! Może mi się wydawało...- O nie kurwa...- przeklęłam sama do siebie i wróciłam się do niego. Otworzyłam drzwi nawet nie pukając. Puściłam Psa, który od razu podbiegł do tamtego goryla.
- Ej! – krzyknął, na co odburknęłam tylko „zamknij mordę”.
- Wstawaj! – krzyknęłam nad siedzącym Stevenem. Podniósł się podpierając się rękami o łóżko – Idziesz ze mną! – krzyknęłam i gwizdnęłam na Psa. Pociągnęłam blondyna za sobą. Komu jak komu, ale jemu nie pozwolę zrujnować sobie życia. Był zbyt dobry, za bardzo kochał muzykę. Za bardzo się do niego przywiązałam, żeby tak po prostu zdechł. A wiecie co jest w tym najgorsze? Że bardziej przejmuję się jakimś kolesiem, którego poznałam parę dni temu, niż moim facetem. Ale Steven był moim przyjacielem. Przyjacielem.