sobota, 29 grudnia 2012

'Chory na wyobraźnię' (1)


Obudziłam się, chyba jakoś w południe. Ból głowy? Niewielki, ale zdołałam się już do tego przyzwyczaić. Zwlekłam się do kuchni i napiłam się wody, żeby nawilżyć trochę swoją jamę ustną i gardło. Odchrząknęłam głośno i wydmuchałam nos w chusteczkę. Jeżeli chodzi o wczorajszy wieczór – nie pamiętam zbyt wiele. Wiem, że koleś, który posuwał mnie w kiblu miał na imię Steven i miał strasznie owłosioną klatę. Zapamiętałam jeszcze twarz dziewczyny, która obciągała Guy’owi pod stołem – muszę przyznać, że była cholernie brzydka. Co na to poradzić? Zabawa to zabawa. Związałam swoje długie i trochę już brudne włosy w niedbałego koka i weszłam do mojego „salonu”. Dobra nazywałam go tak, ale to nie był raczej salon. To określenie pasowało raczej do wielkiego pomieszczenia. Pięknie ustrojonego, ze skórzanymi kanapami, obrazami na ścianach i telewizorem. A mój? Pokój ze starym narożnikiem, drewnianym prawie, że rozwalającym się stołem i niewyobrażalnie wielką ilością butelek równo poukładanych pod oknem. Moja sypialnia, za to była czymś! Pomieszczenie 2x2, którego całą powierzchnie zajmował materac. Do tego jak w każdej kawalerce - mała kuchnia, kibel. Zwykłe mieszkanie, może i trochę zapuszczone, ale miało zajebisty klimat! Na kanapie leżały czyjeś zwłoki, ale zaraz, zaraz. Znam te blond włosy.
- Kurwa...- burknęłam patrząc na mężczyznę, który spał jak zabity – Wstawaj, gnoju – Szturchnęłam go i pociągnęłam nosem. Pukanie do drzwi – w myślach modliłam się, chociaż pominę fakt, że nie wierzę w Boga, żeby to nie był Guy. No, ale kurwa oczywiście, skoro nie wierzę w tego chuja, który niby stworzył świat, nie mogło się stać inaczej! Westchnęłam głośno i włożyłam klucz w drzwi. Już widziałam furię Guy’a, który zauważa pijanego kolesia w moim mieszkaniu! Genialnie! Pociągnęłam mocno za klamkę i wpuściłam swojego mężczyznę do środka, przy okazji drugą ręką trzymając psa, żeby nie uciekł. Nie powiedział nic, po prostu przywarł do moich ust, podnosząc mnie lekko do góry. Przeniósł mnie przez niewielki przedpokój, nie odrywając od siebie ust, chociaż w mojej głowie ciągle pojawiały się pytania, jak pozbyć się ciała, które zaległo w moim „salonie”. Szczerze mówiąc, nie byłam do końca pewna, czy ten koleś w ogóle żyje. Mówię, że umknęła mi część zdarzeń z wczorajszego wieczoru, a co się działo u mnie w mieszkaniu? Zupełnie nie mam pojęcia.
- Poczekaj – oderwałam się od niego, przykładając mu dłoń do ust. Odwróciłam głowę do tyłu patrząc czy Steven się nie obudził – Nie jesteśmy sami.
- Co ty odpierdalasz? – Puścił moje uda raptownie, ale utrzymałam równowagę – Przecież to nie zgodne z naszymi zasadami! Przecież to ta natapirowana kukiełka z tego zespołu, co grał przed nami!
- Stary nie wiem co jest. Budzę się rano, za chuja nic nie pamiętam, a on tu po prostu śpi. – Zaczęłam krzyczeć, a Guy podrapał się tylko po głowie – Chcesz mnie zostawić i mam sama go stąd eksmitować?
- Nie, pomogę ci – wzruszył ramionami i zaczął szturchać blondyna – Wstawaj kurwa! – kopnął go lekko - jednak bez żadnej reakcji.
- Nie kop, tylko go podnieś!
- On w ogóle żyje? – Położył mu palce na szyi, by wyczuć puls. – Powinien. A ćpał coś wczoraj?
- A chuj go wie. Mówię ci, że gówno pamiętam, wiem, że ma na imię Steven.
- Pewnie ci czegoś dosypał – spojrzał na blondyna podejrzliwie.
- Tak Guy, cały świat chce mnie naćpać! Zawsze tak mówisz. Czy nie możesz kurwa przyjąć do wiadomości tego, że tak mam po alkoholu?? Trudne?! – Naprawdę czasami potrafił mnie tak zirytować, że nie panowałam nad sobą. Zawsze wszyscy się na mnie patrzą, wszyscy gwałcą mnie w myślach i próbują mnie wykorzystać. To chore. Nie wyglądam na osobę łatwą i większość facetów się mnie boi, więc po cholerę ta jego chorobliwa zazdrość? Wiem, że jest psychiczny, bo jak ktoś mnie posuwa na jego oczach, to nie ma najmniejszego problemu. W sumie Guy to taki człowiek, którego wcale nie jest tak łatwo rozgryźć. Nie zawsze wiesz, kiedy żartuję, a kiedy mówi poważnie.
- No dokładnie! – Przytaknął i zaczął się śmiać – daj spokój dziecino. Wynieśmy go – No tak gdyby to było takie proste…Gościa w ogóle nie dało się ruszyć. Nie dość, że był kurewsko ciężki, to jeszcze jak już w końcu po wielu próbach udało nam się go podnieść, to zaczynał się wierzgać, kopać i krzyczeć coś zupełnie niezrozumianego. Próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć z wczorajszego wieczoru, ale nic. Normalnie pustka, czarna dziura. Pamiętam kibel, klate, Steven, orgazm, a nawet dwa i Cindy. Na sam dźwięk tego imienia jest mi nie dobrze, z resztą Guy’owi chyba też. Dziwiłam się w sumie mu, że ją dotknął, ale ja wcale nie wybrałam sobie lepszego klienta. Usiedliśmy w końcu bezradnie na ziemi tak, że opieraliśmy się plecami o siebie.
- Co zrobimy? – Zapytałam po dosyć długim czasie milczenia.
- Nie wiem, ale mam podbite oko – Złapał się za policzek. Odciągnęłam jego rękę i rzeczywiście miał dosyć spore zaczerwienienie. Wyjęłam zimne piwo z lodówki i przyłożyłam ją do jego twarzy. – Poczekaj, aż się obudzi i go wypierdol. – Wstał z podłogi.
- Co robisz?
- Wpadłem tylko powiedzieć, żebyś przyszła na próbę – Pocałował mnie w policzek i poszedł do drzwi – biorę piwo, kocham cię.
Znowu zostałam sama. O nie przepraszam ze Stevenem. Na pewno tak się nazywał? Wcale nie byłam tego tak pewna, ale trudno jak się pomyliłam. Mało mnie to obchodzi, bo raczej się już więcej nie spotkamy. Jak stąd wyjdzie – ma już więcej nie wracać. Przekręciłam klucz za Guy’em w celu zamknięcia drzwi i wróciłam do swojej sypialni, uprzednio biorąc piwo z lodówki. Otworzyłam je, wypiłam połowę i znowu wróciłam pod ciepłą i przyjemną kołdrę. Budząc się wcale nie pamiętałam, co mi się śniło, w sumie bardzo rzadko zapamiętywałam swoje sny. Raz mi się udało. Było to wtedy, kiedy umarła moja babcia, przyszła do mnie? Była szczęśliwa, uśmiechała się, ale po to, żeby się pożegnać. Pamiętam, że wywarło to na mnie duże wrażenie i od tamtej pory nie śniło mi się już nic. Wstałam z materaca z nadzieją, że w moim mieszkaniu nie będzie nikogo. Dopiłam resztkę zwietrzałego już piwa i otworzyłam drzwi. Zerknęłam na narożnik – dalej spał. Podeszłam bliżej niego i przejechałam ręką po jego włosach i ku mojemu zdziwieniu – zaczął się przebudzać!
-Cześć – przeciągnął się, a ja jego ustach zagościł niewielki uśmiech.
- Cześć, możesz już wyjść? – Może i rzeczywiście nie byłam w tym momencie zbyt miła, ale nie przywykłam do tego. Chyba trochę go tym zszokowałam, bo zrobił dziwną minę. Zupełnie tak jakby nie rozumiał co do niego mówię. A wiecie co mnie zdziwiło? Że zupełnie nie zareagował na moje słowa. Ziewnął i jak gdyby nigdy nic poszedł do kibla, nucąc coś wesoło pod nosem. Co miałam zrobić? Wywalić go? Weszłam do kuchni i zapaliłam papierosa. Nalałam psu wody do miski i usiadłam na blacie. Zaczęłam czytać gazetę, ale pieprzyli w nich takie głupoty, że po chwili zrezygnowałam z tego pomysłu. Zerknęłam na chłopaka, który opierał się o moją lodówkę.
- Nie mogę cię rozgryźć – zaczął – Wczoraj byłaś trochę inna, pełna uśmiechu, energii, a teraz siedzisz tutaj jakby za karę i zamiast zaproponować mi kawę, mówisz tak po prostu wypierdalaj.
- Steven tak? – Zapytałam, na co ten tylko przytaknął – Posłuchaj mnie. Zapomnij o wczorajszym. Seks to seks. Jednorazowy, więc jak ci się podobało to ewentualnie możesz sobie o nim pomyśleć, ale nie licz na powtórkę.
Wzruszył tylko ramionami i osunął się na podłogę. Zaczął głaskać mojego psa, który od razu do niego podbiegł.
- Zachowujesz się jakbyś kogoś udawała, albo jakbyś nie chciała, żebym się dowiedział, kim jesteś. – Nawet nie zerknął w moją stronę, ciągle czochrał Psa. Może to głupie, ale nazwałam psa – Pies. Łatwo zapamiętać i do niego pasuje. – Więc może po prostu zapytam. Kim jesteś? Wiem o tobie tylko tyle, że masz na imię Lilliana, że lubisz piwo i palisz mocne papierosy.
- Więcej nie musisz wiedzieć – Facet coraz bardziej mnie irytował – Jeżeli szukasz tu miłości, albo seksu…
- Daj spokój – przerwał mi – Ten seks – jak chcesz możemy do tego nie wracać. Nie szukam miłości, bo już dawno ją znalazłem. – Uśmiechnął się szeroko, wystawiając ciąg białych, prostych zębów.
- Jak ma na imię ta szczęściara? – Dawno nie używałam tak ironicznego tonu jak w tej chwili.
- Muzyka – Nie zwracał w ogóle uwagi na sposób w jaki się do niego zwracałam. Z jednej strony podobało mi się, że tak mówił. Sama od dziecka kochałam muzykę, więc wiedziałam co czuł. Nigdy nie grałam w żadnym zespole, a może to być spowodowane tym, że nie potrafię grać na żadnym instrumencie. Jednak odkąd pamiętam – towarzyszyli mi muzycy. W domu rodzinnym – ojciec skrzypek, matka śpiewaczka operowa. Dwa lata w szkole muzycznej – nic nie umiem, ale widok tych wszystkich kretynów, próbujących do perfekcji opanować jakiś tam utwór Beethovena…Wiedziałam, że to nie jest miejsce dla mnie. Potem zaczęłam jeździć jako grupie. A teraz? Mój facet jest kim? Muzykiem. Powinnam już nimi rzygać, ale w sumie nie narzekam. Nie przeszkadza mi to aż tak bardzo. Dogasiłam papierosa i spojrzałam na Stevena, który drapał Psa za uchem, uśmiechając się przy tym. Jak tak można? On się cały czas uśmiechał, kurwa. Nie da się tak ze wszystkiego ciągle cieszyć!
- Muzyka – powtórzyłam jego słowa.
- Wiesz co? Jesteś inna, zawsze jak spotykałem jakieś kobiety to słuchały disco i nie dało się z nimi nawet porozmawiać. Kiedy wychodziłem to zaglądały mi w portfel, a potem nie miałem już do czego wracać. – O czym on w ogóle pierdolił? Starałam się zrobić skupioną minę, udając, że to co mówi ma sens. – I tak żyję w przekonaniu, że nie ma idealnych kobiet. Nie obraź się oczywiście. Chociaż może i mam w głowie jakiś tam ideał, nie wierzę, że ktoś taki w ogóle istnieje. Myślę, że to wytwór mojej wyobraźni, ale nie wiem. Może kiedyś na nią wpadnę. – uśmiechnął się patrząc w sufit – Jednego jestem pewien. Jak ją spotkam to będę wiedział, że to ona. Nie będę musiał się niczego w niej doszukiwać, o nic ją pytać. Po prostu spojrzę na nią i będę wiedział. Nie wiem, jak mistrz i Małgorzata – Szczerze mówiąc to mnie trochę zaciekawił, ale patrząc na zegarek automatycznie zeskoczyłam z blatu i zarzuciłam sobie skórę na ramiona. Chciałam by pomyślał, że mam gdzieś jego pogląd na świat, a tym bardziej, że nie chcę słuchać na o ideale jego kobiety. Po jaką cholerę mi to  mówił?
 – Naprawdę staram się być miła, ale wyjdź już. – Nigdy nie ściemniałam, zawsze mówiłam to, co myślałam. Nie miałam żadnych barier. Widząc jak powoli jego uśmiech schodzi z twarzy, zrozumiałam, że coś jest nie tak. – O co chodzi?
- Nic, nic. Już się zbieram – Założył swoje buty i stanął gotowy pod ścianą w przedpokoju. Psa zamknęłam w łazience i wyszliśmy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że za mną szedł! Czyżby jeszcze na coś liczył? – Idź już kurwa!
- Dobrze by było gdybym miał gdzie iść. Cześć – rzucił odwracając się do mnie plecami. Odszedł. W pierwszych sekundach zrobiło mi się go cholernie szkoda. Jak to nie miał gdzie iść? Mieszkał na ulicy? Poczułam się jak ostatnia suka, pomijam fakt, że taka byłam, ale w tej chwili to było nie ważne. Nie mogłam uwierzyć w to, że swoim pesymizmem mogłam zarazić takiego optymistę! Przecież u niego na twarzy śmiała się każda zmarszczka, a teraz? Szedł z rękami w kieszeni i patrzył na czubki swoich butów. Stanął na przystanku i czekał. Stwierdziłam, że nie pójdę dalej dopóki nie stracę go z zasięgu mojego wzroku. Paliłam w spokoju papierosa, patrzyłam tylko na podjeżdżający autobus. Blondyn znów uśmiechnął się tak jak rano, lekko mi machając.
- Cześć Steven – westchnęłam głośno i wolnym krokiem podążałam do sali. Co w nim było? Dlaczego cały czas o nim myślałam? Nacisnęłam lekko czarną klamkę – już z daleka słyszałam rytmiczne uderzenia bębnów. Zdjęłam z ramienia torebkę, a płaszcz powiesiłam na wieszaku. Zaczęłam kiwać głową i wybijać na kolanach rytm. Uśmiechnęłam się do Guy’a, który wyginał się przed mikrofonem. Uśmiechnęłam się w jego kierunku i wsłuchiwałam się w dźwięki ich kolejnego utworu. Guy znowu nie brzmiał najlepiej. Dlaczego tak się działo?
- Udało ci się pozbyć intruza? – Zaczął się śmiać i odpalił papierosa.
- O co chodzi? – John usiadł obok nas – mówiłem ci, żebyś tu nie palił. – Guy spojrzał na niego z wyrzutem i wyszedł przed drzwi – Więc o co chodzi?
- Dziwna historia, budzę się rano, a u mnie w mieszkaniu jakiś koleś. Kiedy gracie? – Zmieniłam temat, nie chciałam o tym rozmawiać. Niby nic się nie stało, ale chyba nie potrzebne by było wchodzenie głębiej w ten temat.
- Nie wiem, na razie cisza. Musimy trochę poćwiczyć – Przechylił swoją butelkę z piwem i pociągnął z niej kilka niewielkich łyków. Strasznie lubiłam tego kolesia. Zupełnie nie pasował do reszty. John był cichy, spokojny, ułożony, a do tego był chwilę przed czterdziestką. To trochę dziwne, że grał z takimi dzieciakami, ale powinni być mu wdzięczni. Gdyby nie on, prawdopodobnie dalej graliby w jakimś garażu na zadupiu i nikt nigdy by ich nie usłyszał. To właśnie John namówił ich na pierwszy koncert. On wytyka im wszystkie błędy, on się stara, żeby cokolwiek osiągnęli. A jak mu się odwdzięczają? W ogóle. Jestem za nich na to wściekła, ale John wie, że traktuję go jak przyjaciela. To właśnie ja mu za wszystko dziękuję, ja mówię za nich jakby w ich imieniu. Oczywiście jemu to nie przeszkadzało – to był tak uroczy i skromny mężczyzna, że i tak by nie protestował. Guy wrócił i usiadł za mną, obejmując mnie i delikatnie muskając moją szyję.
- Wytrzymasz jeszcze jakieś czterdzieści minut? Potem idziemy do ciebie, a potem gdzieś cię zabieram. – Wyszeptał cicho, podczas gdy jego koledzy z powrotem zasiadali za swoim sprzętem.
- Gdzie? – odwróciłam się do niego
- Niespodzianka – cmoknął mnie w głowę i wrócił za swój statyw. Czas zleciał szybko, a nim się obejrzałam szliśmy już w kierunku mojego mieszkania – musiałaś wynosić tego delikwenta?
- Nie, sam wyszedł – odpowiedziałam sucho. Powoli zaczynał mnie denerwować. Dlaczego ciągle o to wypytywał i nazywał go w dziwny sposób. Przecież mówiłam mu, że ma na imię Steven.
- Bez żadnych awantur, ani niczego? – Wciąż to ciągnął.
- Tak kurwa. Wstałam i już go nie było! – Skłamałam odpalając papierosa. Guy już się nie odezwał. Złapał mnie za rękę i pociągnął lekko za sobą. Otworzyłam drzwi frontowe, po czym wypuściłam Psa, żeby mógł się przywitać. Rzuciłam kluczę na blat w kuchni i odwiesiłam płaszcz na wieszak. Guy przyniósł dwa piwa, po czym jedno postawił przede mną. – Gdzie chcesz iść?
- Pomyślałem, że może wpadniemy do Alana? Tak dawno się z nim nie widzieliśmy – Na te słowa ciarki przeszły mi po całym ciele. Alana można określić tak: Ćpun, narkoman, nałogowiec bez żadnych wizji na przyszłość, był chorym umysłowo maniakiem, który miał się za jakiegoś pana, a w rzeczywistości był nic nie wartym kretynem. Nie dziwcie się, że jak słyszę Alan to tak reaguję. Założę się, że jak dłużej nie będę się odzywać to zaraz usłyszę „ale to mój przyjaciel” – przecież to mój przyjaciel. – A nie mówiłam?
- Jak chcesz to idź, ja zostaję – przechyliłam swoją butelkę. Guy poczuł się trochę zmieszany, ale zdecydował.
- To idę – pocałował mnie i w pośpiechu wyszedł. Nie wierzyłam w jego nagłą tęsknotę za przyjacielem, dobrze wiedziałam, że chodziło tylko o dragi. Jego sprawa, nie mam wcale zamiaru w to ingerować, ma wolną rękę. Dopiłam piwo i wstałam z kanapy. Sięgnęłam płacz i smyk. Gwizdnęłam, a Pies od razu znalazł się przy mojej nodze i posłusznie usiadł. Dopięłam smycz do obroży i owinęłam ją sobie wokół nadgarstka. Wychodząc na ulicę zapaliłam papierosa. To było normalne, zawsze jak wychodziłam na ulicę – paliłam. To był po prostu nawyk. Przechodziłam obok jakiejś księgarni, zerknęłam na wystawę. „Mistrz i Małgorzata” – uśmiechnęłam się jakby w kierunku książki, jednak mimo wszystko przeszłam dalej. Po głowie cały czas chodziła mi piosenka, którą chłopcy grali na próbie. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, więc nie wiem dlaczego tak bardzo zapadła mi w pamięć. Czasami po prostu tak miałam. Weszłam do pobliskiego parku i odpięłam smycz. Przechadzałam się wolno alejkami, dłonie miałam splecione gdzieś za plecami, a końcówki mojego skórzanego płaszcza obijały mi się o łydki. Zerknęłam w niebo, bo zerwał się dość silny wiatr. Zapowiadało się na burzę, nawet sporą. W tamtej chwili pomyślałam o Stevenie. Co robił w takich sytuacjach? Znów zapięłam Psa na smycz i ruszyłam, tym razem już szybszym krokiem w stronę mojego miejsca zamieszkania. Ludzie jak zwykle się gdzieś śpieszyli, ale możecie mi wierzyć, że to wcale nie było spowodowane początkiem deszczu. Tutejsi ludzie zawszę się gdzieś śpieszyli, zawsze gdzieś biegli. Pośród tego wszystkiego zobaczyłam Stevena. Stał pod murem z trójką jakiś ludzi, ewidentnie się z nimi kłócił. Wyglądał tak bezradnie. „Minął mnie na ulicy. Minęliśmy się w środku miasta, w samo południe, ale zatrzymał się właśnie na mnie, musnął mnie swoją wyobraźnią, dotknął tak subtelnie, jak nie dotyka się nawet niemowlęcia. Odwróciłam za nim głowę, pozwoliłam, by włosy owinęły mi się wokół szyi, zaplątały o uszy, przylepiły do ust. A miasto nie zwalniało - ludzie przeciskali się jak wiatr w szczelinach okna, biegli, gnali, z głowami zupełnie przy ziemi, a czasem nieśli ją nienaturalnie wysoko. Czułam, jak miota mną pośpiech - ktoś zaczepił się o moją torebkę w biegu, szturchną, popchnął. Słyszałam też jęki - jakaś maruda rzuciła przez ramię parę zdań. Kim do cholery są ci ludzie?”  Co miałam zrobić? Podejść do niego niczym wybawca i go zabrać? To głupie. Stałam zaledwie kilka metrów od niego i patrzyłam jak tamci okładają go pięściami. Tak zwijał się z bólu, jak z jego zawsze roześmianych oczu, wypływają pojedyncze łzy. A wiecie co tak naprawdę było najgorsze? Przez tą ulicę przechodziło parę setek ludzi, a nikt nie zareagował. Oczywiście…wszyscy mają swoje problemy, więc po co stwarzać sobie jeszcze następne? Samej chciało mi się płakać, nienawidziłam tej pierdolonej bezradności. Kobietą jest się dużo trudniej odnaleźć w takim środowisku. Zwłaszcza, że ja jestem raczej tchórzem. Może i wyglądam trochę groźnie, ale kiedyś ktoś coś za mną krzyknie spierdalam jak poparzona. Pies mocno mnie pociągnął i podbiegł do Stevena. Zaczął lizać go po twarzy, na co ten oczywiście się uśmiechnął. To było naprawdę niesamowite. W życiu nie spotkałam takiego optymisty z tak magnetycznym uśmiechem. Blondyn podniósł się z ziemi nie przestając głaskać mojego zwierzaka.
- Jednak się widzimy – wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł sobie krew, która wyciekała mu z nosa. Ba! Ona się lała strumieniami! Chłopak złapał się za czoło i przejechał palcami po swojej brwi. Też bardzo mocno krwawiła – Kurcze.
- Zostaw, trzeba to przemyć. Chodź pójdziemy do sklepu – Chciałam pociągnąć go za sobą, ale mnie zatrzymał.
- Daj spokój. I tak jestem wdzięczny za to, że mnie wczoraj przenocowałaś, nie chcę ci robić już więcej kłopotów. – Uśmiechnął się i znowu zobaczyłam jego plecy. Odchodził lekko utykając na prawą nogę. Deszcz spadł tak po prostu – bez większego ostrzeżenia. Bez żadnego grzmotu. Ledwo widziałam postać Stevena. Między kroplami widziałam jego białą koszulkę. Nienawidziłam jesieni. Listopad, październik – najgorsze miesiące. Jednak teraz jeszcze bardziej nienawidziłam siebie. Dlaczego pozwoliłam mu, żeby sobie poszedł?
- Steven! – krzyknęłam i odwrócił się – Poczekaj. – Podbiegłam do niego. – Chodź do mnie, opatrzę ci rany, zaparzę herbatę i zjemy coś ciepłego – pogładziłam go po ramieniu.
- Daj spokój Lilliana – uśmiech wcale nie miał zamiaru schodzić z jego twarzy – Naprawdę już mi pomogłaś, więcej nie potrzebuję.
- Nie chcesz, żebym nalegała! – Puściłam do niego oczko i spojrzałam znowu w niebo – Jak zachoruję, to zrzucę winę na ciebie. – Zaczęliśmy się śmiać. W końcu udało mi się go namówić. Wypiliśmy po kubku gorącej herbaty, opatrzyłam jego rany, które w końcu przestały krwawić i zrobiłam coś szybkiego do jedzenia. Wiedziałam, że zaraz może wejść tu Guy i zrobić mi jesień średniowiecza, ale teraz miałam to gdzieś. Było mi cholernie żal Stevena, chciałam się jakoś nim zaopiekować. Nie znaliśmy się długo. Nie znaliśmy się wcale. Nigdy nie uważałam się za osobę lekkomyślną, starałam się działać rozsądnie, analizować każdy swój ruch. Podobnie było dzisiaj, wczoraj i podobnie będzie jutro. Było... Zapominam o teraźniejszości. Dziś nie byłam rozsądna, ryzykowałam bardzo wiele. Widziałam, jak zamyka oczy i zapamiętuje, chowa mnie pod powiekami, skanuje jak maszyna, kalkuluje, ale nie ocenia. Nie miałam jeszcze pojęcia w co się pakuję. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz