sobota, 29 grudnia 2012

~Prolog


- Hej! Świetne! – Zaczęłam klaskać w dłonie, przysuwając się bliżej, ludzi z gitarami – Brawo!
- Naprawdę Ci się podoba? – Guy przywitał się ze mną, muskając ustami delikatnie mój policzek. Może jednak zacznę od początku – mam na imię Lilliana. Znajomi mówią na mnie Lilly – ale muszę przyznać, że bardzo tego nie lubię. Guy to mój chłopak, jesteśmy razem w sumie nie długo, ale mogę stwierdzić, że jesteśmy ze sobą cholernie szczęśliwi. Co prawda, nie mieszkamy razem, ale rozmawiamy o tym cały czas. Podejrzewam, że to kwestia kilku miesięcy. Guy ma zespół – jest wokalistą, chociaż staram się go wspierać, w głębi serca wiem, że ma kiepski głos. Nie potrafię mu tego powiedzieć, tak samo jak reszta. Na basie szło mu dużo lepiej, ale facet jest tak zawzięty, że bezsensu w ogóle cokolwiek wnosić, albo zmieniać, bo i tak zawsze musi wyjść na jego.
-Tak, to świetny utwór! – Nie kłamałam, piosenka naprawdę była dobra.
- Myślisz, że powinniśmy go dzisiaj zagrać?
- Jasne – pocałowałam go delikatnie. Byliśmy do siebie strasznie podobni. Nie tylko pod względem wyglądu, bo pominę fakt, że wyglądałam dosłownie, jak jego młodsza siostra, ale też charakteru. Podobno to przeciwieństwa się przyciągają, ale ja myślę, że to gówno prawda. Jesteśmy ze sobą pół roku, może trochę dłużej, a między nami nie było żadnej sprzeczki. Bawimy się wspaniale, czasem razem, czasem osobno. Czasem łagodnie, czasem ostro. Nie robimy sobie żadnych wyrzutów. Robimy czasem jakieś skoki w bok, ale obydwoje zdajemy sobie sprawę, że to czysta zabawa. Po prostu zwykły seks, czyli nic nadzwyczajnego. Nie potrzebne są kłótnie, awantury, wręcz przeciwnie, wiele przez to się uczymy. Wymieniamy się nowymi doświadczeniami, które potem wykorzystujemy we wspólnej sypialni. Guy ma słabość do narkotyków, ja ewentualnie mogę zapalić trochę zioła, nic więcej – zdecydowanie jestem większą fanką alkoholu. Nie mam za złe Guy’owi, kiedy się naćpa, ale ostrzegam go, że nie wejdę w nim głębiej w to bagno. Jak się stoczy – zostawię go i zdechnie w samotności. On oczywiście kiwa głową, że wie co robi i, że nie muszę się o niego martwić. Jasne Morrison, też pewnie wszystkim wciskał takie kity, ale szanuję jego zdanie. Skoro twierdzi, że wie co robi – w porządku!
- Przyjedziesz dzisiaj? – Zapytał zakładając na siebie skórzaną kurtkę i wyciągnął spod nie swoje długie, ciemne włosy.
- Zależy, czy dostanę zaproszenie – Zaczęłam się śmiać i poklepałam po plecach przechodzącego obok mnie John’a.
- Lylly, na koncert możemy nie zaprosić Guy’a, ale Ciebie? – Mężczyzna uśmiechnął się i wziął mnie na ręce. John jest strasznie wysoki i silny, ale jest naprawdę wspaniałym gitarzystą. Trochę jest mi go szkoda, że marnuję się tu z nimi. Mógłby być naprawdę kimś wielkim, ale kiedy tylko poruszam ten temat, tłumaczy się, że ich nie zostawi, że kogo oni znajdą na jego miejsce, bla, bla. Bardziej mi się wydaje, że to strach. Tutaj będzie siedział cicho w cieniu swoich przyjaciół, grając muzykę, która tak bardzo kocha. Między zupełnym beztalenciem wokalnym, a perkusistą, który nie ma prawie w ogóle poczucia rytmu. Mimo wszystko wierzę w to, że ktoś go kiedyś zauważy i, że uda mu się kiedyś stanąć na wielkiej scenie. Zasługuje na to. Marnuje się siedząc na dupie i ucząc dzieciaki grać.
- Chodźmy już – Guy, pociągnął mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Pomachałam jeszcze chłopakom „na odchodne” – Widzimy się za dwie godziny, na koncercie.
- Cieszysz się, że gracie? – Włożyłam mu rękę do tylnej kieszeni spodni i spojrzałam na wyraz jego twarzy – uśmiechał się.
- Cholernie – pocałował mnie w czoło i wyciągnął paczkę papierosów. Odpalił dwa i podał mi jednego. Postanowiliśmy się przejść, nie mieszkałam daleko, więc można sobie było pozwolić na taki dosyć przyjemny spacerek. Szliśmy co chwila się przepychając, albo podstawiając sobie nogi. Nasze śmiechy było słychać wszędzie, bo nie mogę zaprzeczyć, że mam bardzo specyficzny śmiech. Głośny, donośny, ale jest on dosyć subtelny, że tak powiem – zaraża. Właśnie to pokochał we mnie Guy – mój śmiech. Otworzyłam drzwi mojego mieszkania, nie za szeroko, nie chciałam, żeby mój pies uciekł. Lubił to robić. Najczęściej, jak już udało mu się uciec – sikał na wycieraczkę sąsiada, który i tak miał mnie i moich znajomych za bandę antychrystów – więc nie dziwcie mi się, że wolę tego unikać.
- Chcesz piwo? – Krzyknęłam z kuchni, nachylając się nad lodówką. Nawet nie czekając na jego odpowiedź, od razu wyjęłam dwie butelki.
- Chcę – szepnął mi do ucha i cmoknął w szyję. Położył swoją głowę na moim ramieniu, a ręce oplótł wokół mojej talii. Zaczął się lekko kołysać i nucił mi coś do ucha.
- Chyba masz na coś ochotę – zaśmiałam się odchylając głowę z ogromnym uśmiechem. – Ale mamy dużo roboty
- Na przykład?
- Wstawić się przed waszym występem – stuknęłam w jego butelkę – na trzeźwo tego nie przeżyję.
- Mała i wredna! – krzyknął i zaczął mnie gonić. Moje mieszkanie nie należy raczej do największych, więc nie miałam dużego pola manewru. W końcu mnie dopadł i przewrócił mnie na kanapę – Teraz cię wykorzystam – zaśmiał się „diabolicznie” i zaczął całować. Nasze czułości trwały trochę długo, bo kiedy zerknęłam na zegarek, musieliśmy powoli wychodzić, by zdążyć na rozpoczęcie koncertu. Oczywiście znalazł się też czas, żeby czegoś się jeszcze napić, bo gdyby reszta zobaczyła nas trzeźwych – albo stwierdziliby, że się jakoś nawróciliśmy, albo, że jestem w ciąży, albo wymyśliliby jakąś inną chorą wymówkę. Więc, żeby zachować twarz i dobre imię – musieliśmy się troszkę zrobić. Nie mieliśmy pieniędzy na taksówkę(oczywiście, co innego na alkohol), a ostatni samochód jaki mieliśmy Guy rozwalił. Nie wnikałam, w jaki sposób i chyba nawet nie chcę tego wiedzieć. Postanowiliśmy się przejść do kogoś, kto będzie jechał, albo samochodem, albo taksówką. Oczywiście padło na John’a, który mieszka kawałek ode mnie.
- Wsiadajcie – zaczął się śmiać, kiedy zobaczył nas roześmianych pod jego domem. Jak weszliśmy do baru, na scenie już był jakiś zespół. Nie zwracałam na niego zbytnio większej uwagi, choć muszę przyznać, że wyglądali trochę śmieszniej i dawno nie widziałam kogoś kto, by miał rude włosy. Zawsze, albo tleniony blond, albo kruczoczarna czerń. No oczywiście z wyjątkiem Guy’a, który ma na głowie coś dziwnego, bo niby to brąz, ale nie do końca.
- Skarbie lecimy, bo zaraz zaczynamy – Pocałował mnie w usta i pobiegł za resztą swoich kolegów. Kupiłam piwo i podeszłam bliżej sceny. Tamci się już zbierali, więc nie musiałam długo czekać, by zobaczyć „swoich”. Zaczęli mocno, żywo, a ludzie na pierwsze dźwięki gitary zareagowali bardzo entuzjastycznie. Strasznie mnie to cieszyło, chciałam, żeby się podobali! To oczywiste! Kiedy Guy zaczął śpiewać, zamurowało mnie. Brzmiał całkiem nieźle! Czym to było spowodowane? Stresem? Bo na pewno nie przez alkohol, testowaliśmy to i było jeszcze gorzej. Patrzyłam jak tłum ludzi zaczyna się nieźle bawić, postanowiłam się dołączyć. Skakałam razem z nimi, krzyczałam, a nawet zaczęłam śpiewać ich piosenki. W końcu podszedł do mnie strasznie wysoki chłopak, podniósł mnie do góry i położył „na fali rąk”, która z powrotem zaniosła mnie pod samą scenę. Usiadłam komuś na ramionach tuż przed twarzą mojego mężczyzny. Tańczyłam w rytm ich piosenek, nie przestając śpiewać. Guy co chwila dotykał mojego policzka i patrzył mi głęboko w oczy. To nie był ich pierwszy koncert i po nim spokojnie mogę stwierdzić, że nie był ostatni.
- Jak się podobało? – Po zakończeniu zaczęłam wszystkim gratulować, naprawdę wypadli świetnie! Z resztą nie byłam jedyna, wiele osób do nich podchodziło i ściskało im dłonie. To było takie miłe!
- Świetny koncert – Przejechałam językiem po jego ustach.
- Mmmm, zabawimy się? – Złapał mnie za moje pośladki – Masz kogoś? Ja biorę, tą blondynkę przy barze.
- To facet
- Kurwa, to tamtą – wskazał palcem na stolik pod ścianą – a ty?
- Ja wezmę tego przy barze – jeszcze raz go pocałowałam, przygryzając lekko jego język. Ruszyłam w stronę chłopaka i usiadłam na wysokim krześle, obok niego. Otarłam się o niego nogą, a ten odwrócił się do mnie twarzą. Miał cholernie ładny uśmiech! – Postawisz mi drinka? – Włożył szybko ręce do kieszeni i zaczął je przeszukiwać. – Dobra, rozumiem – znowu zaczęłam się śmiać - dwa piwa – krzyknęłam w stronę barmana i wyciągnęłam dłoń w stronę blondyna. – Jestem Lilliana.
- Steven. 

3 komentarze:

  1. ach... jak cudownie przypomniec sobie twoje cudowne rozdziaaaały :D
    wiesz... nie wiem o co chodz.. ale wtedy tak tego nie czułam... ale teraz LILLIANA (pomine kwestie imienia xd) i Guy jakos... kogos mi przypomnijaja

    xd..
    - Ja biorę, tą blondynkę przy barze.
    - To facet
    - Kurwa, to tamtą
    epiickie kurwa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wez ty kurde wyłącz tą cholerną zaporę obrazkową!

      Usuń
  2. że tak się wtrące... no zajebiste! :3
    prolog spelnia zadanie i motywuje mnie do czytania dalej :3
    ale to juz jutro, bo padam na twarz <|3
    Ok. To chyba tyle, jeszcze sie tu pojawie :3 (to zabrzmialo jak... Grozba, ale zupelnie nie o to chodzi... Eh, ja juz chyba pisac nie umiem, dobra, niewazne, chuba mnie Pani zrozumie...)
    A i jeszcze... z komórki za nic nie moge dodac do obserwowanych ehhh...
    Pozdrawiam serdecznie, Alex. :)

    OdpowiedzUsuń